Nord Stream 2. Rosyjska ruletka dla Danii i Europy
Zezwalając na budowę gazociągu Nord Stream 2 na swoich wodach terytorialnych, Dania najwyraźniej postanowiła zagrać w rosyjską ruletkę. I do tego zdaje się na znacznie ostrzejszych zasadach niż zwykle. Wygląda na to, że w bębnie rewolweru jest więcej niż jeden nabój.
Sedno sprawy leży w tym, że trasa, którą Duńska Agencja Energii nazwała „najbezpieczniejszą i zgodną z normami ekologicznymi”, jest w rzeczywistości wyjątkowo niebezpieczna. Właśnie w tym rejonie po II wojnie światowej ZSRR zatopił co najmniej cztery statki z bronią chemiczną na pokładzie, o łącznej wadze ładunku około 15 tysięcy ton. Ponadto na obszarze na wschód od Bornholmu flota radziecka przeprowadziła niekontrolowane zrzuty 8 tysięcy ton amunicji chemicznej. Stosunek ZSRR i współczesnej Rosji do kwestii ekologii nie jest dla nikogo tajemnicą: praktycznie nigdy nie były prowadzone w tym zakresie jakiekolwiek prace systemowe, między innymi dlatego broń chemiczna była wyrzucana ze statków w sposób chaotyczny na całej trasie aż do ustalonego miejsca zatopienia, co o dziwo potwierdzają istniejące dokumenty. Zgodnie z pismem ministra spraw wewnętrznych ZSRR S. Krugłowa do Józefa Stalina z sierpnia 1948 roku; „Często z powodu złej widoczności i silnych sztormów pociski ze skażonymi substancjami bojowymi wyrzucane są do morza z dala od ustalonych kwadratów”. Oczywiście nie ma żadnych map z informacją, gdzie dokładnie zostały one wyrzucone.
Aby zachować obiektywizm, nie będziemy demonizować wyłącznie Armii Radzieckiej, broń chemiczną znalezioną w pokonanych Niemczech topiły w Bałtyku także wojska angielskie i amerykańskie: w Skagerrak w pobliżu szwedzkiego portu Lysekil, na wodach norweskich niedaleko Arendal, między lądem a duńską wyspą Fionia i w okolicach Skagen, najbardziej wysuniętego na północ punktu Danii. Robili to tylko w nieco bardziej cywilizowany sposób, a nie „byle zrobić”, czyli w sposób typowy dla „człowieka radzieckiego”.
Różnicę w podejściu doskonale pokazał w swoim badaniu rosyjski naukowiec-ekolog Aleksiej Jabłokow: „Alianci topili broń chemiczną wielkimi załadowanymi barkami wypełnionymi amunicją. Takie składowiska są zlokalizowane w kilku miejscach w zachodniej części Morza Bałtyckiego. Natomiast w cieśninach ZSRR zatopił do 50 tysięcy ton przechwyconej broni chemicznej, która była zatapiana dość prosto: marynarze po prostu wyrzucali pociski i bomby za burtę. Oznacza to, że amunicja chemiczna znajduje się na rozległym obszarze. Teraz leży na dnie i rdzewieje, do tej pory nie wiadomo, co z nią robić.” Łącznie na dnie morza znajduje się przynajmniej 303 tys. ton różnych substancji trujących lub około 1/5 całej rezerwy substancji trujących. W tym kontekście nie dziwi, że z czasem do brzegów Szwecji zaczęły napływać całe skrzynie z fugasami i minami, a lokalni rybacy takie „dary minionej wojny” znajdują do tej pory.
Sytuacja ta jest szczególna. Problem w tym, że najbardziej niebezpieczną z zatopionych substancji jest gaz musztardowy, znany ze swojej toksyczności i siły rażenia. Zdecydowana większość ekologów przez długi czas twierdziła, że minimalny okres bezpieczeństwa, w którym pociski lub kontenery pozostaną szczelne wynosi 60 lat, możliwe, że trochę więcej. Oznacza to, że problem staje się rzeczywisty na początku XXI wieku. Wszystko „zmieniło się” w roku 2017, równolegle z aktywnym okresem lobbowania w Europie Nord Stream 2, gdy rosyjskie media rozpoczęły zakrojoną na szeroką skalę kampanię pod hasłem „Broń chemiczna na dnie Bałtyku: nie będzie katastrofy”. To nieprawda, oczywiste jest, że ryby w rejonie, gdzie znajdują się podwodne składowiska, były i nadal są mutowane, ale to nie jest najważniejsze. Liczy się prawidłowy przekaz informacji. Biorąc pod uwagę wszystkie te dane, informacja, że Duńska Agencja Energii wydała spółce Nord Stream 2 AG pozwolenie na budowę części gazociągu Nord Stream 2 na szelfie kontynentalnym kraju na południowy wschód od Bornholmu na Morzu Bałtyckim, nie zaskakuje (w ostatnim czasie do wielu rzeczy się przyzwyczailiśmy), ale mimo wszystko dziwi.
Rzecznik prasowy Agencji informuje, że pozwolenie zostało wydane zgodnie z ustawą o szelfie kontynentalnym i na podstawie zobowiązań Danii wynikających z Konwencji ONZ o prawie morskim, po przeanalizowaniu wyników, które należy uwzględnić w materiałach końcowej oceny oddziaływania na środowisko, a także aspektów ekologicznych, ekonomicznych, technicznych i prawnych. Trudno powiedzieć, co i jak analizowali Duńczycy, podjęto tylko decyzję o wyborze wariantu trasy na południowy wschód od Bornholmu, i jak się okazuje w najbardziej niebezpiecznym pod względem ekologicznym miejscu, mimo że wcześniej planowano skorzystać z droższej „trasy północnej”, która miała iść dalej od tej wyspy. Można to wyjaśnić tylko jedną rzeczą - Nord Stream 2 AG musi zaoszczędzić czas i pieniądze, a to, że Dania zdecydowała się zagrać w rosyjską ruletkę, po tym jak zainstalowano „upuszczony reaktor” w białoruskiej elektrowni jądrowej, już nie dziwi. Najwyraźniej nadeszły takie czasy.
Co z tego wynika? Możliwość rozpoczęcia się w najbliższym czasie prac w miejscach, gdzie szczególnie niebezpieczna broń chemiczna może zostać „wzbudzona”, stan jej „obudowy” z pewnością doprowadzi do jej rozszczelnienia, w konsekwencji dojdzie do katastrofy ekologicznej o zasięgu lokalnym w wersji optymistycznej lub globalnym – wersja super pesymistyczna!. Rosja oczywiście nie musi się do niczego przyzwyczajać: Siewierodwińsk, zanieczyszczony Bajkał, wysychająca rzeka Lena i tysiące innych „ekologicznych przestępstw” już nie wywołuje oburzenia wśród rosyjskiego społeczeństwa. Najwyraźniej przyzwyczajono się do tego. Pojawia się tylko pytanie: czy Europa naprawdę potrzebuje takiego ekosystemu? Tym bardziej, że zostaną zaspokojone ambicje polityczne Rosji i dochody niemieckich i rosyjskich akcjonariuszy Nord Stream 2 AG. Poza tym nic więcej. Pytanie, gdzie jest Greenpeace i inni bojownicy o czysty ekologicznie świat? Dlaczego siędzą cicho jak przysłowiowa mysz pod miotłą?
Kazimierz Andrzejewski