Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Aktualności Niech się zdziwią: to jest człowiek

Niech się zdziwią: to jest człowiek

Piotr_Drzewiecki_123_9381Z ks. Janem Kaczkowskim, zmarłym 28 marca 2016, wcześniej chorym na glejaka mózgu twórcą i prowadzącym Puckie Hospicjum im. św. o. Pio, który w czasie Adwentu 2015 roku głosił rekolekcje w parafii Najświętszego Zbawiciela w Łodzi, rozmawiała Anna Skopińska

 

Anna Skopińska: Jak patrzeć na chorych leżących w hospicjach, na oddziałach opieki paliatywnej, na tych umierających, ale też tych dotkniętych nieuleczalną chorobą i funkcjonujących wśród nas? Jak przy nich być?

ks. Jan Kaczkowski: - Przede wszystkim normalnie. Świat dzieli się na chorych albo na niezdiagnozowanych. Fakt, że zachorowaliśmy, albo zachorujemy, jeszcze nie czyni nas innymi ludźmi. My, którzy chorujemy, doświadczamy takiego myślenia: jestem chory i za chwilę wszystko się wywali do góry nogami.

- Możemy też spróbować skupić się na czymś innym...

- To, że nie będę myślał o tym, że jestem chory, nie wyleczy mojej choroby. Dlatego trzeba zawsze sobie odpowiedzieć, jak byśmy chcieli sami być traktowani. Nie wyręczani, nie dziumdziani, nie głupio pocieszani: będzie dobrze, będzie dobrze, wyjdziesz z tego. Tylko: nie bój się, jestem przy tobie, jesteś mi bliska, lubię cię - względnie: kocham cię, nie zostawię cię. My, chorzy, tego potrzebujemy. Żebyśmy w każdej sytuacji czuli się stabilnie. Czuli, że bliscy, przyjaciele, nas nie zostawią.

- Bliscy, przyjaciele, a Pan Bóg? Nie ma w Księdzu takiego pytania - dlaczego akurat ja zachorowałem?

- Dlaczego ja? A dlaczego nie?! Pan, pani nie, pan tak, pani nie, pan tak, pani tak, pan nie. Rak to bardzo demokratyczna choroba. Choroba naszych czasów. Zapewniam, że ma pani w ciągu dnia trzy razy szanse zachorowania na nowotwór, ale jest pani na tyle silna i immunologia na tyle działa, że to niszczy. Gdybyśmy chcieli uporządkować czynniki zachorowania na nowotwór to pierwszym jest czynnik genetyczny, a drugim stres. Długotrwały stres obniża odporność. I coś w tym jest, bo ja ani nie paliłem, ani nie byłem biernym palaczem, ani nie mieszkałem w domu z azbestem, a skądś to się wzięło. I to dwukrotnie.

- A taka chwila wątpliwości i pytanie: czy to nie kara? - pomyślał sobie Ksiądz o tym?

- Dzisiaj, jak mnie obudziły durne sms-y, pomyślałem sobie, że przecież mówimy: Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe każe. Nie sądzę, bym był takim złym człowiekiem, a parę sensownych rzeczy udało mi się zrobić. I niespecjalnie widzę nagrodę. Wiem doskonale w teorii, że jest nagroda doczesna i wieczna, ale jak się po raz piąty nie możesz sam podnieść z łóżka, to zaczynasz się zastanawiać. Nie pytam 'za co?'. Może powinienem zapytać 'dlaczego?', albo 'po co?' - to byłoby bardziej pobożne. Może po coś... Staram się wszystkie moje tzw. dyskomforty, ofiarować Panu Bogu. Nawet to, że mi z ust cieknie od kilkunastu dni.

- A jednak mimo tego dyskomfortu wciąż żyje Ksiądz, jak sam mówi, 'na pełnej petardzie'. Nie ma Ksiądz czasem dość?

- Miewam.

- Co wtedy?

- Wstaję i żyję na nowo. Czekam na ten moment, kiedy rzeczywiście fizycznie padnę na pysk i już nie wstanę.

- Boi się Ksiądz tego momentu?

- Nie. Boję się innego. Gdy nie będę mógł niczego zrobić. Boję się, że będę taką kłodą bezbronną, gdzieś w jakimś smutnym domu księży emerytów. Tam będą mówić: ten Kaczkowski na przełomie wieków to jakieś tam kazania mówił, a potem to już tylko się powtarzał. I będzie przychodziła pielęgniarka i usłyszę: księże Janie, pigułeczkę. I będę sam, jak kundel pod ścianą. Nie będę mógł mszy odprawić, nie będę mógł spowiadać... A przecież człowiek żyje po to, by móc z siebie dawać. Jest bytem 'ku', bytem 'dla'. I tak sobie myślałem, że to będzie chyba kompletna porażka mojego człowieczeństwa, jak już nie będę mógł być 'dla'

. - Chyba niezależnie od stanu - Ksiądz zawsze będzie 'dla'...

- Nawet, jak leżałem w szpitalu, w bardzo ciężkim stanie i przychodziły panie pielęgniarki żeby mnie umyć, to też mogłem być trochę 'dla'. Mogłem unieść się na boku, powiedzieć dziękuję, albo mrugnąć okiem, a tutaj nic... Ale wymyśliłem, bo mam też prawo dojrzewać, nawracać się, zmieniać, że może właśnie ta moja bezbronność będzie 'dla'.

- Tak, jak bezbronność innych chorych, którzy nic już nie mogą zrobić, choć bardzo by chcieli...

- Kiedyś bioetyka mówiła o nich, że są w stanie wegetatywnym. Nigdy nie można mówić o drugiej osobie, że jest w stanie wegetatywnym - wegetować może tylko roślina. Nie można z godności człowieczej wpaść w godność rośliny. Jest taki piękny film, opowiadający o zamknięciu po udarze - Motyl i skafander. Co ja będę mógł dać? Może tę moją bezbronność? Oddanie w czyjeś ręce. Moim największym marzeniem jest, by była to osoba niewierząca. By ta moja bezbronność być może była dla niej darem i otworzyła na Boga. Chciałbym trafić na taką grupę, która się zdziwi, że to jest jednak człowiek, to jest osoba ludzka, to jest ktoś. Chociaż nie będę mógł tego w żaden sposób wyrazić. I to będzie jedyne, co zostanie mi zachowane do oddania.

- Człowiek w stanie zamknięcia... Może szczególnie dla takich chorych na oddziałach szpitalnych powinni być kapelani?

- Zawsze przypomina mi się taka paskudna sytuacja w jednym ze szpitali. Na sali leży całkowicie zamknięty młody człowiek. Rodzinie nakazano puszczać mu jego ulubione piosenki, by jakoś stymulować jego mózg. Więc ta postawiła przy chorym radio, ale zaraz zabrały je pielęgniarki. Zostawiano go w przeciągu, nie przykrytego, raz na kilka miesięcy lekarz zlitował się dotykając brudnych włosów i nakazał ich umycie. I co najbardziej uwłaczające - pewnego dnia, podczas wykonywania toalety, pielęgniarki zaczęły się bawić jego siusiakiem. I ten zareagował. Zdziwione spojrzały na siebie, na chorego i zobaczyły, jak z oczu płyną mu łzy. Za każdym razem, gdy opowiadam tę autentyczną historię, pytam - gdzie był kapelan? Oddawanie beznadziejnych księży na kapelanów szpitalnych, jest jakimś wielkim nieporozumieniem. Przecież to powinni być najbardziej inteligentni i wrażliwi ludzie.

- Dla których bycie z chorym, przy nim, to powołanie… Ksiądz od początku swojej pracy posługuje w hospicjum . Czy te relacje z tam przebywającymi zmieniły się w momencie diagnozy choroby?

- Myślę, że nie. Na pewno jestem jakoś bardziej wrażliwy, ale jednak byłbym nieprofesjonalistą, gdybym usiadł przy łóżku pacjenta i się z nim licytował. Ja do nich idę jako kapelan, a nie jako chory.

- Ale chodzi mi bardziej o to inne patrzenie, takie bliższe, bardziej rozumiejące...

- Pewnie tak jest i pewnie oni na mnie inaczej patrzą. Lubię ten moment, gdy się z nimi żegnam, bo wyjeżdżam na rekolekcje i np. ci, którzy mają nowotwór krtani i nie mogą mówić, tylko pokazują gestem: 'ale wrócisz'. I wracam. Po to, żeby z nimi być.

- A co z rodzinami? Rozmawia z nimi Ksiądz - boją się umierania swoich bliskich?

- Wszyscy się boimy. Po pani łzach widziałem, że pani też się boi. Osiemdziesiąt procent naszej pracy hospicyjnej to jest rozmowa, piętnaście procent to farmakologia i może te pięć procent to jakieś zabiegi medyczne. Tak naprawdę to trzeba nieustannie powtarzać, powracać do informacji, tłumaczyć , zobaczyć: ile kto przyjął, ile wyparł, zobaczyć w jakiej jest kondycji psychicznej, na jakim etapie śmierci swojej lub najbliższych. Pewnych etapów już się za nich nie przeskoczy, choćby się bardzo chciało - można tylko przy nich być, towarzyszyć.

- A Księdza relacje z najbliższymi?

- Na początku choroby popełniłem błąd, bo chciałem moich najbliższych przygotować na swoją śmierć. Robiłem to na siłę. Widziałem, że są na to nieprzygotowani, więc odpuściłem. I oni pewnie powoli to przyjmują jakoś. Choć moja mama mówi: 'patrzę na ciebie i w to nie wierzę...'.

- Mówi tak, jak powiedziałaby chyba każda matka...

- Współprowadzę grupę dla rodziców osieroconych. Są tam głównie matki różnych dzieci, od poronień aż po chorobę wieku dziecięcego, samobójstwa nastolatków i śmierci dorosłych dzieci - nowotwory, wypadki. Kiedyś na spotkaniu powiedziałem: 'moja mama mówi, że jeśli umrę, to ona rozpadnie się na kawałki'. Te kobiety tylko spuściły wzrok, uśmiechnęły się tak, jakby wszystko wiedziały, i odparły: 'chciałaby...'. Choćby człowiek chciał zapaść się pod ziemię, zniknąć i już nie być, niestety trzeba żyć. Trzeba się budzić rano i na nowo konfrontować z rzeczywistością, w której ukochanego dziecka nie ma. I już nigdy nie będzie. I wszystko je przypomina...

- Rok temu podczas jednego z wywiadów mówił Ksiądz, że chciałby doczekać następnych Świat Bożego Narodzenia i spędzić je z tymi kochanymi. To już się stało. Czego więc teraz życzyć Księdzu?

- Tego samego. Żeby Opatrzność była na tyle łaskawa, bym dożył wiosny. Może sobie trochę gdzieś odpoczął? Chciałbym zabrać swoją siostrę i w jakieś ciepłe kraje z nią polecieć. Bo z mamą byłem, z tatą też, brat sam jeździ i mnie już nie potrzebuje.

- A jak można pomóc hospicjum, w którym Ksiądz posługuje?

- Łódzka młodzież byłaby nam bardzo potrzebna, jako wolontariusze, w wakacje. Bo nasi wolontariusze wtedy pracują. Mogę obiecać, że każdy wolontariusz, który się wcześniej zgłosi i dojedzie na własny koszt, będzie spał za darmo w hospicjum, w pokoju dla gości. Jeśli będzie pracował i nie robił fochów to dostanie wyżywienie w cenie pracowniczej, a po robocie będzie mógł pójść na plażę. I oczywiście prosimy o 1% podatku i każde inne finansowe wsparcie. Puckie hospicjum im. św. o. Pio - na www.hospicjum.org

Wywiad ukazał się w nr 2/2016 tyg. Niedziela

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u