Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony Bywałem draniem, czyli moje patenty na podrywanie

Bywałem draniem, czyli moje patenty na podrywanie

sieradzkie_peerelki2No cóż, kiedy przychodzi pora podsumowań pewnego rodzaju aktywności życiowej, łza się kręci w oku. Tak to już jest, że Bozia zabiera siły, ale niekoniecznie chęci. I kiedy widzę na ulicy ładną dziewczynę lub kobietę, jakieś wewnętrzne wycie mówi mi; ty masz to już za sobą! A kiedyś było tak pięknie... Patrzyłem łakomie i już kombinowałem, jak tu ją podejść? Normalny chłop! Łowca!

Dość szybko przekonałem się, że fanfaronada może i czasem przynosi rezultaty, ale bywa skuteczna w stosunku do dziewcząt niekoniecznie bardzo inteligentnych i niezbyt ładnych. Patent więc był taki: udajemy nieśmiałego chłopca, który nie wie, po co dziewczyna ma to i owo…, wstydzi się i rumieni, z czym było gorzej, więc rumieniłem się wewnętrznie. Do tego nieśmiałek niewiele mówi – co dla mnie było raczej niewykonalne, ale czasem się udawało. Do tego mimikra w ubiorze: na co dzień to ja byłem rozchełstany chłopiec w dżinsach, niestarannie uprasowanej koszuli, w zniszczonych zamszowych butach, tak zwanych welurkach, ale po umówieniu się z obiektem westchnień do teatru czy filharmonii (tak, tak, stosowałem takie wyszukane brewerie, bo kino to za mało), zmieniałem się nich niczym doktor Jekyll. Panienka widziała mnie nagle cudownie odmienionego: wyszukany garnitur koloru pieprz i sól, aksamitny krawat w czarne grochy, długi płaszcz-prochowiec, no i starannie umyte, uczesane włosy i takaż broda. Robiło wrażenie; mało która dziewczyna nie dała się zaprosić do akademika na słuchanie płyt czy kolację, bywało, że ze śniadaniem!
Innym, mniej wyszukanym patentem było uporczywe ,,nękanie’’ ofiary bukiecikami kwiatów, czasem z wierszowanym liścikiem w środku. Pamiętam, że na jedną Dorotkę z psychologii straciłem prawie majątek, bowiem konwalie były owego roku drogie: bukiecik kosztował pięć złotych! Na dodatek inwestycja okazała się zupełnie nietrafiona. Co prawda, rzeczona Dorota zaprosiła mnie na stancję, ale... mieszkała u babci, więc znajomość przywiędła pod rozmowie ze starszą panią, która zapytała: - Oczywiście, kawaler ma jak najbardziej uczciwe zamiary? Niestety, nie mogłem zdecydowanie określić ,,uczciwości’’ zamiarów… Pisanie listów do obiektów adoracji było od wczesnej młodości moją mocna stroną. Zwłaszcza, że potrafiłem to robić przekonująco i nie wprost. Tak właśnie, przyjaźnie usposobiłem do siebie moją przyszłą żonę, Marię, która nawet po latach lubiła czytać moje listy. Komentowała je nawet złośliwe: - I ja w to wszystko wierzyłam…? Zdarzały się jednak wpadki. Pisywałem we wczesnej młodości żarliwe listy miłosne do pewnej blondynki, którą poznałem na zimowisku w Nałęczowie. Odpowiedzi długo nie było. Wreszcie, po kilku listach odpisał… tatuś wybranki. Nie był to przyjemny list, bo tatuś stanowczo zabraniał i groził!
Bywało, że w miłosnym zapale pisywałem do obiektów westchnień wiersze. Najczęściej koślawe, z częstochowskimi rymami. Przyjmowane były na ogół przychylnie. Zwłaszcza jeden wiersz podobał się kilkumiesięcznej mojej dziewczynie o imieniu Ela. Wiersz zaginał, ale pamiętam fragment tego erotyku: ,,...a krople twych piersi znaczyły moje szczęście’’. Z czasów licealnych zapamiętałem szczególnie dwie próby podrywu. Może dlatego, że – niestety- oba zakończone porażką. Za cudowną blondynką z okolic Pęczniewa wodziłem oczami kilka tygodni bez pomysłu podejścia, nawiązania... Wreszcie zdobyłem się na odwagę. W sobotnie popołudnie spotkałem dziewczę niby przypadkiem na ulicy i… straciłem rezon. Wreszcie jednak wydukałem: - Nie znamy się, więc, wiec może byśmy się poznali?
W innej, dość podobnej sytuacji, łaziłem po ulicach Sieradza w słoneczny lipcowy dzień za inną blondynką, uroczą mieszkanką tego miasta. A ta zabawiała się ze mną w ten sposób, że – wiedząc że za nią chodzę – czytała zapamiętale książkę… Wreszcie ośmieliłem się, podszedłem i zapytałem: może byśmy razem poczytali? Nie poczytaliśmy! Skończyło się na kilku niezobowiązujących spotkaniach, po których okazało się, że dziewczę ma bardzo zazdrosnego chłopaka. Bywało jednak, że okazywałem sympatię koleżankom, które mi się podobały zupełnie platonicznie. Kiedyś, a było to bodaj w roku 1976, oberwał bym od jednej z nich za następujący wiersz:

O, Prezesie miękki jak poduszka
Z nieistniejącego pierza halibuta
Jak znaleźć drogę do twojego łóżka
Jak sprawić być była troszeczkę zepsuta?
O prezesie, huraganie chuci
Wielkim, jak snopy zboża w stodole
Tak chętnie bym cię wymłócił…
Ale popatrzeć wolę!
Na szczęście, koleżanka Prezes wybaczyła i lubi mnie do dziś. Także i za ten wiersz!

Połajania i uwagi przyjmuję: CLOAKING LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

Z krainy dowcipu

terkamichal24
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u