Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony Przepis na „BYZNES-MENA” w sosie polskim - smacznego!

Przepis na „BYZNES-MENA” w sosie polskim - smacznego!

OCZAMI_BLONDYNKIWystarczy jeden średniego rodzaju samiec, garść ambicji i szczypta testosteronu. „Byznes-men” powinien wcześniej przez kilka lat leżakować w ciepłej korporacji, gdzie odpowiednio dojrzewa. Zakończeniem tego procesu jest zazwyczaj „zaawansowana ciąża spożywcza” oraz przyrost kolekcji kontaktów, wełnianych sweterków i wyprasowanych koszul.

 

Następnie taki osobnik powinien wpaść na pomysł „wyssania pieniędzy z rynku”, będąc zmotywowanym wykopem z pracy, czy też koszmarną wizją zablokowania karty magnetycznej do szklanego budynku. Na tym etapie wszystkie składniki doprowadzamy do wrzenia… .

Na wolnym ogniu gotujemy i sprawdzamy czy nasz „byznes-men” z pełnym wyposażeniem garderoby, nie został czasem rozgotowany. W podobnym przypadku należałoby się go pozbyć, umieszczając z powrotem w korporacyjnej szklarni. Innymi słowy, naturalnym efektem kulinarnego procesu jest umiarkowana „kąpiel w gorącej wodzie”. Objawia się ona wyuczoną pilnością spraw i nerwowymi podrygami naszego „byznes-mena”, dla którego od tej pory sprawy powinny być załatwiane „na wczoraj”. Wraz ze wzrastająca temperaturą, jego pomysły nabierają więc szaleńczego tempa. Czasochłonna potrawa przeradza się na naszych oczach w jedzenie typu „instant”, „fastfood” lub, jak kto woli - „zupkę chińską”.

To jednak dopiero początek kuchennych rewolucji, ponieważ przechodzimy do kolejnego ważnego etapu. Starannie selekcjonujemy składniki na potrawkę. Na pracowników wybieramy jednostki średnio lub słabo rozwinięte, „zielone jak szczypiorek” lub niemające wygórowanych potrzeb egzystencjalnych. Uwaga - osobniki te nie nadają się do spożywania na surowo! Dopiero konsumowane razem z „byznes-manem” smakują bardziej wyraziście, puszczają soki, a ich barwa nabiera pożądanego wyrazu.

Kolejnym krokiem stają się klienci. W tym wypadku wybieramy składniki pozostające, co prawda, we wcześniejszych relacjach z przyrządzonym „byznes-menem”, ale są bardziej od niego podatne na techniki perswazyjne i inne metody „obróbki ręcznej”. Zazwyczaj stanowią one znaczącą część dania dopiero po wypuszczeniu „finansowych soków”. Później wyrzucamy je po prostu do śmietnika, bo stają się dla nas upierdliwi i bez smaku. Sytuacja wygląda inaczej, gdy klient okazał się „wielokrotnego użytku” - z takim obchodzimy się starannie i nad wyraz delikatnie. Podobnie postępujemy z kontrahentami, którzy stanowią esencję naszej potrawy. Wrzucamy ich do jednego garnka, stosując zasadę: „olewamy was gorącą oliwą i korzystamy z pomysłów bez zapłaty”. Następnie szukamy innych, mądrzejszych w naszym mniemaniu, bo posiadających już bankowy faktoring… . Tak starannie sporządzone przez nas danie powinno charakteryzować się zróżnicowaną gamą smaków. Dla stałych klientów będzie ono lekko słodkie o klejącej, trudno usuwalnej konsystencji. Dla pracowników - cierpkie z wyraźną nutą goryczki oraz pieprzu.

Dla kontrahentów natomiast dodajmy odrobinę ostrej i burzącej krew w żyłach papryczki chilli. Wszystko na koniec doprawiamy polską przyprawą: „nigdy nie płacimy w terminie” oraz „stawiamy na ilość, a nie jakość - smacznego”. Dla konkurencyjnych potraw nasze danie powinno być, co najwyżej niewyczuwalne. Pamiętajmy jednak, że nie zalejemy nią całego kraju, choć jej zapach unosi się już na pewno w kuchni naszego sąsiada, który po kolejny raz postanowił być na noworocznej diecie. Palce lizać!

Ewelina

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u