Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony ZAPACHY ZNAD SZYNKWASÓW

ZAPACHY ZNAD SZYNKWASÓW

sieradzkie_peerelki2Pomieszany zapach mielonego, piwa i tanich papierosów - to wspomnienie gastronomii PRL-u. Ze względu na wiek i wrodzoną skłonność do szwędactwa, mógłbym cały cykl wspomnień poświęcić sieradzkim knajpom, chociaż nie było ich przecież w tamtych czasach tak wiele.

 

Ale zacznijmy od zapachu dwóch lokali z lat 60., lat mojego dzieciństwa, kiedy to Sieradz był dla mnie najczęściej przystankiem w drodze do miejsca zamieszkania Dziadka i Babci. Z dworca PKS na rogatce najbliżej było do słynnej ,,Sieradzanki'' na rogu ulic Kościuszki i Armii Czerwonej (jeszcze dawniej Złoczewskiej, a dziś Jana Pawła II). Lokal składał się z jednego dużego, długiego pomieszczenia, którego dalsza część usytuowana była wyżej i wchodziło się doń po dwóch niskich schodkach. Tam właśnie panował zapach mielonego kotleta, piwa i ,,Sportów'', bo tak nazywały się najtańsze papierosy bez filtra za trzy złote paczka. Panował tam także słynny wówczas kelner, Marian Miller, legenda Sieradza. Pan Marian znany jest z setek anegdot. Kiedy w 1958 roku przyjechała do Sieradza ekipa realizująca film pt. ,,Miasteczko'', Marian Miller po kilku dniach znał niemal wszystkich. I tak się bratał z Wiesławem Gołasem, grającym jednego z głównych bohaterów filmu, że ten po piątej półlitrówce nazwał go swoim najlepszym przyjacielem!

W ,,Sieradzance'' była sala bezalkoholowa za kotarą, bo tylko kotara oddzielała ją od pozostałej części lokalu. Oczywiście, swoi mogli się tam napić. Zamawiali u pana Mariana litra, a ten przynosił im od razu dwa i mówił: - Chłopaki, przecież nie będę dwa razy chodził. Innym razem trafiła mu się upierdliwa klientka, paniusia-łodzianka, która na dodatek znalazła w zupie muchę. Rezolutny kelner przyglądał się znalezisku, po czym stwierdził, że to... ziarnko pieprzu. Aby uwiarygodnić diagnozę, wyjął muchę łyżeczką, połknął (w rzeczywistości wziął pod język)i powiedział: - Że też pani taki mały pieprzyk przeszkadza. Ale zupę paniusi wymienił. Mariana Millera zapamiętałem przede wszystkim dlatego, że świetnie sobie radził z upierdliwymi nietrzeźwością klientami, wyrzucając ich przez wahadłowe drzwi wprost na łańcuch oddzielający chodnik od jezdni rogatki. Chodziłem tam czasem na obiady jeszcze jako uczeń liceum. Wkrótce potem, bodaj w 1971 roku, knajpę zamknięto, kamienicę wyburzono, a dziś jest w tym miejscu rondo.

Z drugiej strony dzisiejszego ronda, u schyłku ulicy 15 Grudnia (dziś POW) był szczególnie lubiany przeze mnie w dzieciństwie inny lokal PSS ,,Sieradzanka"; bar mleczny w parterowej kamienicy, obok której rosły wierzby. Bar ów - w tym samym roku podzielił los ,,Sieradzanki''- też bywał dla mnie i moich rodziców poczekalnią w uciążliwych wtedy podróżach autobusami PKS. Czasami rozkład jazdy tak niefortunnie był ułożony, że podróż składała się w dużej części z oczekiwania na kolejny autobus. Bywało więc, że czekaliśmy dwie lub trzy godziny w ,,Sieradzance''lub we wspomnianym barze mlecznym. Jakże byłem szczęśliwy, kiedy Mama lub Ojciec kupowali mi kubek kakao i znakomitą, zwykle świeżą bułkę z masłem. Nie było tam może zbyt czysto, ale zapachy dobiegały wspaniałe, a ceny były nader zachęcające, bo komuna miała jeszcze na dotacje do mlecznych barów.

Absolutnie nie grzeszyły czystością ani przyjemnymi zapachami dwie kolejne knajpy, których nie ma od początku lat 70. Słynna ,,Zamkowa'' w dawnym zajeździe pocztowym, gdzie był nawet hotel, a po przebudowie w 1989 roku otwarto Biuro Wystaw Artystycznych, oraz knajpa-jatka (funkcjonowała jako jadłodajnia przy taniej jatce) ,,U Górnego'' (nazwa zwyczajowa) na rogu Wodnej i Sukienniczej. Bywałem tam kilka razy z kolegami z liceum, piłem oranżadę, czasem piwo, ale jadać tam baliśmy się.

Nie ma też ,,Przystani'' i dawnej ,,Kasztelanki'', ale pamiętają je sentymentalni konsumenci, no i ja też je pamiętam. Tak, jak pewien sobotni wieczór w maju 1972 roku, kiedy kupowałem wino marki ,,Wino'' w ,,Zamkowej'', jako znakomity prezent na imieniny koleżanki. Bufetowa podała mi butelkę za 30 złotych (z marżą!) i powiedziała: - Świeżutkie synku, świeżutkie, wczoraj przywieźli z naszej winiarni.

LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

Z krainy dowcipu

terkamichal24
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u