Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony KRYPTONIM, CZYLI DLACZEGO DZIENNIKARZ SIĘ CHOWA

KRYPTONIM, CZYLI DLACZEGO DZIENNIKARZ SIĘ CHOWA

sieradzkie_peerelki2Różne są powody tego, że dziennikarz przyjmuje taki, czy inny kryptonim zawodowy - skrócony podpis pod krótkim dziełem dziennikarskim. Ale najczęściej żurnalista podpisuje się kryptonimem pod artykułem interwencyjnym, czy też zjadliwym felietonem, kiedy autor może spodziewać się poklasku czytelników, ale i zemsty opisywanych, bywa, że na zasadzie; uderz w stół, a nożyce się odezwą. W czasach, które tak frywolnie opisuję, były to często nożyce cenzorskie!

 

Najprostsze dziennikarskie kryptonimy tworzone są od pierwszych liter imienia i nazwiska. Czasem mają istotną wadę; są zbyt proste do rozszyfrowania. Chociaż… Współzałożyciel tygodnika ECHO, (tygodnika, który łaskawie udzielał mi swoich łamów publikując Sieradzkie PRL-ki), Jerzy Antoni Rybczyński podpisywał się najczęściej kryptonimem JAR. Zaś drugi ze współzałożycieli, nieodżałowanej pamięci Andrzej Siergiej - AS. I rzeczywiście, Andrzej był asem dziennikarskiego rzemiosła, choćby ze względu na wręcz szaleńczą czasem odwagę i bezkompromisowość.

Jeśli chodzi o mnie, różnie z tym bywało, bo i czasy były niesprzyjające bezkompromisowości, a człowiek, cóż - jak to określa jeden z moich przyjaciół - szybko zatracał młodzieńczą wrażliwość... Czy jednak świadczy o tym historia mojego kryptonimu dziennikarskiego? Był październik burzliwego roku 1980. Na ten czas przypadał mój start w trudnym zawodzie reportera lokalnej gazety. Tygodnik ,,Nad Wartą’’ (pisywałem tam od drugiego numeru, który ukazał się 25 lipca 1980 r.) też miał za sobą dopiero trzy miesiące życia. Ja miałem 25 lat i prawie żadnego doświadczenia w zawodzie. Najmłodsi stażem dziennikarze czuli się czasem źle, bo o solidarnościowej rewolucji pisywali tylko doświadczeni koledzy, a najczęściej wspomniany Jurek Rybczyński i Jurek Witaszczyk, dziś ceniony felietonista ,,Dziennika Łódzkiego’’. Ale i mnie spotkało ,,bardzo odpowiedzialne zadanie’’, jak to określił dający mi takie polecenie pierwszy redaktor naczelny ,,Nad Wartą’’, Wiesław Wrzesiński. Było październikowe popołudnie, kiedy pod blok przy ul. Jagiellońskiej 28, gdzie w zwyczajnym M-5 na pierwszym piętrze mieściła się redakcja, zajechała czarna wołga. Wysiadło z niej dwóch smutnych panów w znoszonych, szarych garniturach. Nie wiedzieliśmy, o co chodzi, ponieważ tuż po wejściu do redakcji, zapytali o naczelnego i natychmiast zniknęli za drzwiami jego pokoju. Niemal zapomnieliśmy o tym fakcie, kiedy poprzez stukot maszyny usłyszałem głos szefa: - Redaktor El.., proszę do mnie!

Szef przedstawił mi obu panów z wydziału kryminalnego Komendy Miejskiej Milicji Obywatelskiej w Sieradzu i powiedział, że jest taka delikatna sprawa, którą trzeba… częściowo ujawnić. Delikatna sprawa dotyczyła bałaganu na terenie Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Turystycznego ,,Tursir’’ w Sieradzu, gdzie czująca wiatr odnowy milicja już prowadziła dochodzenie, ale podobno jeszcze nikt o tym nie wiedział. Społeczeństwo miało się o tym dowiedzieć z prasy. Ale nie o tym, że milicja już tam węszy, lecz o tym, że panuje tam bałagan i działania tejże milicji są konieczne. - Bo wiecie, towarzyszu - zagadnął mnie jeden z funkcjonariuszy - tam jest bajzel duży, ale my oficjalnie o tym nie wiemy, gdyż tam pracuje żona jednego z ważnych prokuratorów i gdyby okazało się, że wiemy, to by było na nią, znaczy, że ona doniosła…, a tego chcemy uniknąć. Zrozumiałem o co chodzi, ale dalej nie wiedziałem, jaka może być w tym moja rola. Szybko wyjaśnił mi to szef: - Weźmiecie fotoreportera, pojedziecie tam i opiszecie ten bałagan. Tekst na jutro!

Wziąłem fotoreportera i pojechaliśmy na teren dzisiejszego MOSiR (dawniej POSTiW lub potocznie ,,sporty wodne’’ albo ,,Przystań’’ - od zacnej niegdyś knajpy, której teraz Sieradz powinien się wstydzić...). Rzeczywiście, wskazane nam wcześniej przez milicjantów miejsce śmiało można było nazwać bajzlem; porozwalane, niszczejące, elementy, z których w wiele lat później zbudowano hotel MOSIR-u, porośnięte trawą i zielskiem, częściowo zniszczone, świadczyły o ewidentnej niegospodarności. Elementy kupił za ciężkie pieniądze (coś ponad ówczesny milion złotych) w połowie lat 70. Wojewódzki Ośrodek Sportu i Rekreacji. Kupił i… zapomniał, że kupił. Dla młodego, żądnego naprawiania socjalistycznej rzeczywistości reportera, była to gratka nie lada i temat słuszny. Wieczorem, z mozołem, bo już wtedy coś mi śmierdziało w tej sprawie, napisałem dosadny tekst interwencyjny, zatytułowany ,,Marnotrawstwo pod oknami dyrektora’’ (cały ten bałagan znajdował się rzeczywiście o kilkanaście metrów od okien dyrekcji nieszczęsnego ,,Tursiru’’).

Szukając tak zwanego pierwszego czytelnika, dałem to dzieło do przeczytania mojemu ojcu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy tatuś zbeształ mnie serdecznie za ów dziennikarski wybryk, komentując to mniej więcej tak: - Szukają kozła ofiarnego i chcą to zrobić twoimi rękami! Nic z tego nie zrozumiałem. Dopiero, kiedy ojciec wytłumaczył mi, że chodzi o jego kolegę, który i owszem, jest dyrektorem rzeczonego przedsiębiorstwa, ale od niedawna, i ze sprawą zakupu wspomnianych elementów, a tym bardziej z odwlekaniem budowy jakiegoś tam hotelu ma niewiele wspólnego.

Tak to, żeby ojciec nie stracił kolegi, a ja mógłbym podpisać się pod tekstem, z którego tylko przez chwilę byłem dumny, wymyśliłem swój nowy kryptonim dziennikarski - ,,lek’’ i do dziś się nim posługuję. A rzeczony dyrektor? Cóż, na krótko ,,poszedł siedzieć’’, zaś prawdziwych sprawców niegospodarności milicja nigdy nie znalazła, choć parę innych osób dostało za to symboliczne wyroki…

LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u