Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony JAROCIN – OAZA WOLNOŚCI!!!

JAROCIN – OAZA WOLNOŚCI!!!

sieradzkie_peerelki2Aż strach pomyśleć! Minęło właśnie trzydzieści lat od czasu, kiedy pierwszy raz znalazłem się na Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie. W tym innym świecie fryzur na Irokeza, czarnych skórzanych kurtek zwanych skórami i równie czarnych glanów, obrzydliwych butów, które kojarzyły mi się ze wszystkim, tylko nie z wolnością, czułem się dobrze, odpoczywałem psychicznie, choć pojechałem tam także do pracy.

 

Przyznam, że w Jarocinie znalazłem się dzięki Januszowi Ziarnikowi, który był wtedy młodym pracownikiem Wojewódzkiego Domu Kultury w Sieradzu, jeśli dobrze pamiętam, kierownikiem Działu Imprez tej placówki. Na festiwal pojechał poniekąd służbowo w 1983 roku, bowiem organizował w Sieradzu koncerty zespołów rockowych, a w Jarocinie grała ,,świeża krew'' tej muzyki. Jestem tak stary, że pamiętam jeszcze Wielkopolskie Rytmy Młodych z przełomu lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Fanem jednego z laureatów tego festiwalu, grupy ,,Romuald i Roman'' z Wrocławia, której drugim menedżerem był przez jakiś czas znany sieradzki ginekolog, a wtedy student medycyny, Andrzej Jankiewicz. Właśnie WRM, stały się inspiracją dla organizatorów Festiwali Muzyków Rockowych w Jarocinie, zwłaszcza dla tak twórczego człowieka, jakim był młody wówczas socjolog z Warszawy, Walter Chełstowski, którego poznałem podczas mojego drugiego pobytu na festiwalu. Wrócę Jednak do Janusza Ziarnika, dziś zacnego nauczyciela historii w ZSP nr 2 im. Marii Dąbrowskiej w Sieradzu. Janusz tak barwnie opowiadał o jarocińskim festiwalu, że rok później musiałem tam pojechać, choć reżimowe media bardzo krytycznie i chłodno pisały o tej imprezie, organizowanej zresztą, o czym mało kto wiedział (czy raczej chciał wiedzieć) przez Zarząd Miejsko-Gminny Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej! Ponieważ byłem wtedy kierownikiem Oddziału ,,Głosu Robotniczego'' w Sieradzu, dziennika partyjnego i jak najbardziej ,,słusznego'' (słuszniejsza była od ,,Głosu'' chyba tylko ,,Trybuna Ludu''), wyjazd na tak zwaną akredytację okazał się niemożliwy. Ówczesny kierownik Działu Terenowego ,,GR'' (przez delikatność nie wymienię nazwiska, bo to mój kolega) powiedział, że ,,kierownictwo gazety nie widzi potrzeby wysyłania dziennikarza na taki festiwal''. Co zrobiłem na takie dictum? Wziąłem kilka dni urlopu, wsiadłem w pociąg i po niespełna czterech godzinach znalazłem się w innym świecie!

Z pewną niechęcią (legitymacja ,,GR'' miała bardzo czerwony kolor...) w Jarocińskim Ośrodku Kultury wydano mi akredytację. Okolicznością łagodzącą było to, że dałem do festiwalowego identyfikatora zdjęcie z tzw. trzyminutówki, które w 1975 roku zrobiłem sobie ze Stasiem Stępniem na wycieczce w Lublinie. Fotka miała poniekąd status kultowej, bowiem widniałem na niej z włosami do ramion i czarną brodą, przez co syn mówi na ówczesnego mnie Bin Laden! To, i mój nieco hippisowski strój (dżinsowa kurtka i takież spodnie) łagodziło wrażenie, że byłem ,,z takiej redakcji...''.

Akredytacje miałem, ale nie miałem gdzie spać. Co prawda, ówczesna praktykantka w tygodniku ,,Nad Wartą'' i studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, Bożena Bilska obiecała mi, że będę nocował w jej namiocie, ale... Okazało się, że do Jarocina przyjechała z koleżanką i z namiotem... jednoosobowym, tak zwaną jedynką. Na dodatek obie dziewczyny nie należały do szczupłych, więc pierwszą noc postanowiłem spać na podłodze korytarza kamienicy przy ul. Jarmarcznej 6, gdzie bardzo szybko spoufaliliśmy się z jej właścicielką. I właśnie ta przemiła pani zgodziła się na mój nocleg na drewnianej podłodze korytarza. Mimo, że miałem śpiwór, wytrzymałem tylko z godzinę, o spaniu w takich warunkach nie było mowy. A noc była już ciemna... I wtedy pomogła mi Bożena. Załatwiła mi nocleg w namiocie trzech fanów rocka, którzy na festiwal przyjechali bodaj z Morąga. Jechali ze dwa dni, po drodze raczej na pewno się nie myli, więc spanie w ich obszernym namiocie miało w sobie coś ze szkoły przetrwania, bynajmniej nie pełną piersią. Po kilkudziesięciu minutach węchowej tortury wpadłem na genialny pomysł: wystawiłem głowę na zewnątrz namiotu, reszta ciała spała wewnątrz! To rozwiązanie sprawiło, że spałem jakieś cztery godziny.

Zmarnowany, wymęczony postanowiłem rano, że za wszelką cenę muszę załatwić godny mojego wieku nocleg. Ponieważ do Jarocina przyjechało wtedy ze 20 tysięcy fanów i przynajmniej stu dziennikarzy, o noclegu załatwionym przez organizatorów festiwalu mogłem zapomnieć. Wtedy przypomniałem sobie, że w Jarocinie jest Miejsko-Gminny Komitet PZPR, a ja jestem dziennikarzem ,,reżimowej gazety''. Poszedłem tam, czyli do miejsca, do którego – jak się później dowiedziałem – nie zajrzał wcześniej żaden dziennikarz akredytowany na festiwalu! W przyjemnym architektonicznie, niewielkim budynku urzędowała tylko sekretarka i jeden z sekretarzy KM-G PZPR w Jarocinie, niejaki Michalak (żal, że nie pamiętam imienia, bo okazał się wielkiej zacności człowiekiem). Towarzysz Michalak ucieszył się nie na żarty. Do tego stopnia, że oznajmił mi, że jestem pierwszym dziennikarzem który przyszedł do instancji po pomoc. Zaskoczony tym nieco oznajmiłem mu, że na co dzień dziennikarze zbyt często bywają w partyjnych instancjach, więc tym razem sobie darowali... Towarzysz Michalak od ręki załatwił mi nocleg u radnego Rady Miasta i Gminy Jarocin, no i przekazał mi tyle informacji, że na popołudniowej konferencji prasowej wiedziałem pewnie więcej, niż niektórzy z tych, którzy ją prowadzili! A dodatkowym bonusem mieszkania u radnego było aż pięć jego ślicznych córek!

Muzycznie FMR Jarocin 1984 był bardzo ciekawy, ale... nie dla mnie. Dominowała tam muzyka punk rock i ciężkie brzmienia typu hard rock, czy heavy metal. Do dziś pamiętam jednak znakomity koncert grupy TSA, którego sporą część wysłuchałem pijąc wino (choć w Jarocinie była wtedy prohibicja), którym częstowała nas nasza przeurocza gospodyni na podwórzu przy ul. Jarmarcznej 6. Mimo, że miejsce to było odległe przynajmniej kilometr od stadionu – głównej areny festiwalu – wszystko słyszeliśmy, bowiem właśnie wtedy było najlepsze nagłośnienie w historii jarocińskich festiwali.

O Jarocinie 1984 mógłbym opowiadać bez końca. Choćby o tym, jak poznałem Pawła Gumolę, lidera grupy ,,Moskwa'', jak przeprowadzałem wywiad z wokalistą zespołu ,,Mr Zoob'', Andrzejem Dynarskim, który w trakcie rozmowy rozdał fanom ze dwieście autografów, czy o tym, jak pokłóciłem się na konferencji prasowej ze Zbigniewem Hołdysem a propo używania wulgaryzmów w piosenkach.

Napiszę jednak o tym, co dotknęło mnie już po festiwalu, kiedy w poniedziałkowym wydaniu ,,GR'' ukazała się moja relacje z Jarocina. Jakież było moje zdumienie, kiedy stwierdziłem, że ktoś... dopisał mi do tekstu cały akapit. Brzmiało to mniej więcej tak: Pora skończyć z idiotycznymi nazwami zespołów jak na przykład ,,Brzytwa Ojca'', ,,Defekt Muzgó'', ,,Siekiera'', ,,Śmierć Kliniczna'', czy ,,Sedes''. To przejaw... itp.

Oczywiście, ja bym tego nigdy nie napisał, więc oburzony zadzwoniłem do kierownictwa redakcji. Nikt do tego rodzaju ,,cenzury'' się nie przyznał. Gorzej, otrzymałem radę, żebym się ta sprawą nie zajmował, bo tekst musiał być po linii ideologicznej dziennika, a ta nie przewiduje gloryfikowania tego festiwalu!

Od lat wiem, kto to zrobił! I właśnie ten człowiek... pozwolił mi na wyjazdy do Jarocina na kolejne festiwale w 1985, 1986, 1987, 1988 i 1989 roku. Dlaczego tam jeździłem? Bo rzeczywiście była to oaza wolności, a przynajmniej jej jakżeż kolorowy i zwariowany przedsmak.

Połajania i uwagi przyjmuję: CLOAKING LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

Z krainy dowcipu

terkamichal24
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u