Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony W zepsutej windzie z Murzynem

W zepsutej windzie z Murzynem

sieradzkie_peerelki2Moja ukochana, nieżyjąca już żona, była wspaniałym człowiekiem, ale jak każdy, miała wady. Jedną z najbardziej dla mnie przykrych był niedostatek poczucia humoru, co przy moim żartobliwym charakterze czyniło nasze małżeństwo wystawianym na kolejne próby. No i była pechowa. O takich ludziach mawia się czasem, że i w drewnianym kościele cegła im na głowę spadnie. Z moją ukochaną Marią tak bywało...

W Sieradzu od zarania dziejów żyli ludzie innych narodowości. Najczęściej byli to Niemcy, Rosjanie i Żydzi. Ale zdarzali się Ormianie, Holendrzy, Francuzi, Szkoci, a nawet Portugalczycy. Dopiero po II wojnie światowej pojawili się czarnoskórzy, a właściwie Mulaci lub Metysi. Był to efekt czułych międzynarodowych kontaktów sieradzanek z rdzennymi mieszkańcami Afryki i Ameryki Południowej, którzy mieli przyjemność studiować w socjalistycznej Polsce. Wszyscy z nich przynajmniej przez rok byli dla dziewcząt z naszego miasta na wyciągnięcie ręki, bowiem mieszkali na słynnym osiedlu studenckim Lumumbowo w Łodzi (w okresie słusznie minionym – od jednej z ulic - Rodzeństwa Fibaków, młodych ludzi z organizacji ,,Promieniści'', którzy zginęli z rąk hitlerowców).

Wielu z nich studiowało później w mieście włókniarek i włókniarzy. No i co tu ukrywać, pomijając Wietnamczyków, ci obcokrajowcy byli wielką atrakcją. Choćby dlatego, że dysponowali dolarami. Za kilkanaście zielonych, czyli niewielką pensję w statystycznym zakładzie pracy, można było kupić przyzwoite dżinsy firmy ,,Rifle''. Rajfle, wranglery, lewisy – to było marzenie mojej wczesnej młodości, a cóż dopiero biednej dziewczyny z Sieradza lub Rawy Mazowieckiej. Dlatego przybywało nam ,,czekoladowych'' obywateli. Jednego z nich spotkałem kiedyś na targach w Poznaniu, gdzie był modelem. Niemal padliśmy sobie w ramiona; w końcu sieradzak...

Wracam jednak do żony Marii i jej przygody, która zdarzyła się na początku lat 90. w gmaszysku Urzędu Wojewódzkiego w Sieradzu. Obrzydliwy ten budynek (wzniesiony przez komunę pod koniec lat 70.) miał windy, pierwsze w Sieradzu. Zdarzyło się, że umówiłem się z żoną u koleżanki, która pracowała wtedy w biurze poselskim Edmunda Jagiełły, lekarza z Osjakowa, który w odpowiednim czasie wypiął się na PZPR i m.in. dzięki temu wypięciu się wszedł do sejmu. O umówionej godzinie żona nie pojawiła się. Minęło piętnaście minut, zaczęliśmy się niepokoić, bowiem Majka znana była punktualności. Po następnych pięciu minutach wydzwanialiśmy do domu i redakcji domniemując, że może tam poszła. Kiedy telefoniczne poszukiwania nie przyniosły rezultatu, wpadłem na pomysł, aby sprawdzić windy, które już wtedy lubiły stawać między piętrami, blokować się itp. Tak, okazało się, że żona jest w zablokowanej windzie. I kiedy już ją stamtąd wydobywaliśmy, zobaczyliśmy że w środku jest z nią jeszcze ktoś. Tym kimś był najprawdziwszy Murzyn. Maria do końca życia wspominała te czarne minuty w windzie bez światła...

Najwięcej kontaktów z obcokrajowcami miałem w czasach moich studiów na Uniwersytecie Łódzkim w latach 1974-78. Słynnym czarnym studentem był wtedy Emanuel, zdaje się Nigeryjczyk. Nie pamiętam jak się nazywał, ale słyszałem, że dość długo studiował psychologię. Trudno się dziwić, mimo licznych trudności i podłego klimatu, Polska była dla niego swoistym Eldorado. Za 10-20 dolarów gość mógł przecież niemal codziennie inną dziewczynę... Ale nie on, bo przecież bywali bardzo biedni kolorowi studenci. I Emanuel zaliczał się do takowych. Mój serdeczne kolega Staś pamięta, jak w grudniu 1974 roku zbieraliśmy pieniądze na zimową kurtkę dla marznącego kolegi.

Najprzyjemniej jednak wspominam krótkotrwałe pomieszkiwanie w jednej sali w słynnej izbie chorych na Lumumbowie z sympatycznym mieszkańcem czarnego lądu. Choć anginę miałem wtedy najcięższą w życiu, przy czterdziestu dwóch stopniach gorączki traciłem przytomność, wspominam tę znajomość przyjemnie. Nie tylko dlatego, że przez kilka dni czułem się tak, jakbym miał kogoś w rodzaju lokaja. I nie chodziło bynajmniej o to, że ,,asfalt'' (to obrzydliwe określenie, ale przypominam je, ponieważ w naszym chrześcijańskim kraju bardzo często używane) znał swoje miejsce w szyku. Po prostu uprzejmością w postaci usługiwania dziękował mi za to, że uczyłem go języka polskiego. Miałem też nieprzyjemne incydenty związane z obcokrajowcami. Ale niemal zawsze chciałem ich poznać, czegoś dowiedzieć się o ich kraju. No i starałem zachowywać się tak, żeby oni mogli ciepło wspominać Polskę i Polaków. Dopiero wtedy czułem się trochę tak, jak polskie panisko.

LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

Z krainy dowcipu

terkamichal24
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u