Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony DZIEŃ KOBIET, CZYLI MOJA KWINTESENCJA PRL-u

DZIEŃ KOBIET, CZYLI MOJA KWINTESENCJA PRL-u

sieradzkie_peerelki2Jedna z moich uczennic napisała kiedyś w felietonie nieco okolicznościowym, że Dzień Kobiet powinien być codziennie. Niby dlatego, że kobiety słabe są, czyli słabsze od mężczyzn, kulturowo i historycznie miały i mają gorzej, rodzą dzieci, pracują ,,na dwa etaty'', bo przecież prowadzą dom i tym podobne argumenty feministyczne rzucała. Same ,,siłaczki'', emancypantki nieświadome tego, że nawet gdyby ,,Kopernik była kobietą'', to i tak nie zmieniłoby to ich sytuacji. A ta bywa całkiem przyjemna, jeśli dana pani potrafi wykorzystywać swoje atuty i podporządkować mężczyznę niczym małego pieska...

Jako prosta, szowinistyczna męska świnia żyję w przekonaniu, że to mężczyzna jest istotą słabszą, delikatniejszą, ulegającą używkom, w tym także kobietom. Czyli, że to raczej panowie mają prze...., mówiąc językiem prostych szowinistycznych świń, oczywiście. Dziennikarskiej młodzieży ze Zduńskiej Woli, z którą miałem przyjemność kilka lat temu pracować, obiecałem, że zamieszczę w siewie.tv felieton z cyklu ,,Sieradzkie PRL-ki'', który to cykl gościł na łamach ś.p. tygodnika ,,Echo'', wydawanego w latach 1995-2006, a założonego przez moich zacnych kolegów: ś.p. Andrzeja Siergieja i Sławomira Kołodziejczyka oraz Jerzego Rybczyńskiego. Jeden z pierwszych felietonów z tego cyklu poświęciłem Dniu Kobiet, a właściwie temu, dlaczego nie lubię tego święta. Felieton zaginął gdzieś w pamięci mojego komputera, więc żeby nie zawieźć moich Czytelników, a zwłaszcza dzieci z II LO w Zduńskiej Woli, postaram się napisać ten tekst jeszcze raz, no i popisać się znakomitą pamięcią... Miałem bodaj jedenaście lat kiedy dokładnie 8 marca roku 1966 znalazłem się w zakładzie fryzjerskim pana Kaźmierczaka w Warcie. Z samopoczuciem marnym, bowiem od dziecka nie lubiłem strzyżenia. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem, że klienta - mężczyznę strzyże... kobieta, czerwona na twarzy blondynka. Nieopodal siedział na krześle młody fryzjer, który zazwyczaj mnie strzygł. Siedział? Właściwie leżał na krześle z wyciągniętymi nogami i jakoś tak dziwnie, mętnie na mnie patrzył. Jako że już nieletnim dziecięciem będąc, nie miałem zaufania do kobiet z brzytwą, z wyraźnym ociąganiem usiadłem na fotelu fryzjerskim, kiedy blondyna ochrypłym głosem powiedziała: - Następny proszszszę... Strzyżenie mnie szło jej opornie, dyszała mi nad głową, a wydmuchiwanym przez nią powietrzu wyczułem znajomą mi już wtedy woń wódeczki. Najgorsze przyszło, kiedy fetująca niewątpliwie swoje święto fryzjerka wzięła się za brzytwę, aby wygolić mi za uszami. W pewnym momencie uczyniła to tak zamaszyście, że krew trysnęła strugą, a ja biedny, przerażony myślałem, że już nie mam ucha! Przestraszona takim obrotem sprawy fryzjerka usiłowała zatamować krew, zawołała nawet trzeźwiejszą koleżankę z działu damskiego, ale i obie nie poradziły. Kiedy tak krwawiłem jak zarzynane prosię, panie wpadły na pomysł, aby wezwać na pomoc kogoś ośrodka zdrowia, który oddalony był od zakładu fryzjerskiego w Rynku najwyżej jakieś dwieście metrów. Traciłem już przytomność, kiedy do akcji wkroczyła pani Goplarkowa, pielęgniarka z ośrodka, znakomity fachowiec! Potrzebowała kilku minut, aby skutecznie zatamować krew i opatrzyć mnie tak, że wyglądałem jak dziecko wojny, a ta właśnie toczyła się w Wietnamie. Od tamtej pory miałem wielki szacunek dla tej wspaniałej kobiety, która bynajmniej tego dnia nie świętowała...

Był wieczór 8 marca roku 1985, kiedy szedłem z żoną alejką, wtedy żużlową, na ul. Łokietka w Sieradzu. Znaleźliśmy się na wysokość boiska przy SP nr 10 i wtedy zauważyliśmy leżącą na ziemi kobietą. Spoczywała częściowo na żużlu, ale nogi miała na trawniku. Sprawiała wrażenie nieżywej. Podeszliśmy wolno do ciała. Nachyliłem się nad kobietą, która miała najwyżej ze 40 lat. Chwyciłem za rękę, wyczułem puls. Żyje! Żona była jednak za tym, aby wezwać pogotowie. Ja niekoniecznie. Próbowałem ocucić kobietę, więc delikatnie uderzałem ją dłonią po twarzy i mówiłem do niej czule: Proszę pani, proszę pani, co się pani stało? Kiedy kobieta zaczęła sapać i prychać, wyczułem jakże znajomą woń gorzały... W pewnej chwili dama przejrzała na oczy. Popatrzyła na mnie chwilę i wycharczała: Spierdalaj!

Połajania i uwagi przyjmuje: CLOAKING

LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

Z krainy dowcipu

terkamichal24
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u