Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony Blaski i cienie bożonarodzeniowej choinki

Blaski i cienie bożonarodzeniowej choinki

sieradzkie_peerelki2Nie najgorszy byt kształtował moją świadomość niemal od urodzenia. Przyszedłem bowiem na świat w domu mojego dziadka Marcina Bączyka, który co prawda zbiedniał po wojnie okrutnie, ale nadal był na tyle zamożny, że bez zaglądania mu do komory władza ludowa klasyfikowała go jako kułaka. Dlatego też w naszym wygodnym, dużym domu w Świerczowie pod Widawą zawsze była okazała choinka, którą mój wujek Czesław przynosił w nocy z lasu. Z tym, że niekoniecznie był to las mojego dziadka.

Tak, dziadek miał las! Ze trzy hektary! Przed wojną był bogatym chłopem i również las o tym świadczył. Kiedy urodziłem się dziesięć lat po wojnie, z tego lasu już niewiele zostało. Mama mawiała, że co prawda las jest rzadki, ale jakie grube drzewa w nim rosną! Ale było ich jakoś tak mało! Były to okazałe sosny, ale świerków czy jodeł tam nie uświadczyłeś. Zatem wspominając starszego brata mojej mamy Czesława, jestem pełen uznania dla jego odwagi i sprytu. Musiał bowiem skradać się po innych, odległych lasach, aby choinkę znaleźć, wyciąć i przynieść do domu. A drzewko było zazwyczaj duże, więc szapo ba (!), bo przecież wujek nigdy nie został postrzelony, ani złapany przez gajowych pilnujących lasów. O takich przypadkach dotyczących choinkowych kłusowników wiele się w Świerczowie mówiło, ale nikt postrzelonego, czy złapanego nie widział. Dotyczyło to zwykle wsi sąsiednich, dość odległych, no i takich wieści nie sprawdzano. Traktowano je jak zwyczajne strachy na Lachy. Choinkę ubieraliśmy z babcią Walentyną dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia. Oprócz bombek, świeczek i tak zwanego czuba, którym bywała duża gwizdka lub podłużna bombka, wszystkie inne ozdoby były wykonane własnoręcznie. Przez babcię, mamę, wujków, a potem przeze mnie i siostrę Danutę. Przyznam, że wcześnie nauczyłem się wyplatać papierowe gwiazdki, a taki łańcuch to był dla mnie pikuś... Wieszaliśmy też cukierki, które rzadko mogły dotrwać do wigilii. Mieliśmy z siostrą niesamowitą wprawę w ich sprytnym wyjadaniu tak, że na choince wisiały niemal same papierki, odpowiednio spreparowane, jakby z zawartością.

Pamięć przywodzi do mnie także wspaniały zapach choinki. Jakby las przyszedł do domu... Kłopot, ba ogromne zagrożenie stwarzały świeczki. Kolorowe, w specjalnych lichtarzykach-żabkach, nigdy nie chciały stać prosto. Wosk lał się na podłogę, ale to nic w porównaniu z zagrożeniem ogniowym. Te świeczki płonęły naprawdę! Najpierw zapalała się od nich wata imitująca śnieg, później łańcuchy, gwiazdki i cała reszta. Przeżyłem kilka pożarów choinek, w tym jeden taki, że został tylko kikut, potłuczone bombki, osmalony sufit, ściany i smród spalenizny. Po świętach trzeba było malować pokój...

Kiedy choinka była gotowa i jaśniała blaskiem ozdób, świeczek i zimnych ogni, siadaliśmy do wieczerzy. Ja i siostra z trudem, bowiem czekaliśmy na zupełnie inny moment, dla nas najważniejszy. Przyjście Świętego Mikołaja z workiem prezentów! To była ta magiczna chwila. I nieważne, że Mikołaj mówił głosem wujka Czesława, bądź wujka Zdzisia. Najważniejsze, że sięgał do wora pytając, czy byliśmy grzeczni. Odpowiadaliśmy, że tak, że bardzo... No i właśnie dla nas było najwięcej prezentów. Przypominam sobie te chwile, łzy mi płyną z oczu, bo przecież już nigdy tak nie będzie...

Pałajania i uwagi przyjmuję: CLOAKING

LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

Z krainy dowcipu

terkamichal24
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u