Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Młode Siewie Podróż za jeden uśmiech?

Podróż za jeden uśmiech?

walizkaWracając zatłoczonym autobusem do domu przypadkowo usłyszałam historię pewnego mężczyzny. Z zawodu był nauczycielem muzyki, a jego pasją było podróżowanie. Potrafił za niewielkie pieniądze zobaczyć najpiękniejsze zakątki świata. Wybierał sobie jedno miejsce, które musiał zobaczyć. Nie planował, działał spontanicznie. Postanowiłam więc sprawdzić, czy i ja potrafię zrezygnować z pewnych udogodnień na rzecz przygody.

 

Razem z koleżanką kupiłyśmy dwa bilety w jedną stronę na Litwę. Z dnia na dzień spakowałyśmy plecaki i ruszyłyśmy w drogę. Pojechałyśmy zupełnie w ciemno. Najpierw pociągiem z Łodzi do Warszawy. Potem z Warszawy autobusem na Litwę. Dziesięciogodzinna podróż nie byłaby wcale tak męcząca, gdyby nie chrapanie współpasażerów i ich częste wizyty w pokładowej toalecie. Nie była to pierwsza klasa, ale przecież nie o wygodę nam chodziło. Liczył się sam fakt podróżowania i pokonania pewnych granic.

Gdy nad ranem dotarłyśmy do Wilna, mogłyśmy jedynie krzyknąć z zachwytu: „Litwo! Ojczyzno moja...” i położyć się spać. Piękne kamienice i rozpościerające się w oddali leśne pagórki musiały poczekać do momentu znalezienia najtańszego lokum. Potem krótka drzemka i można było wybrać się na pierwszą prawdziwą wycieczkę po mieście. Założenie było takie, że do Wilna jedziemy po to, by je zwiedzić. Zobaczyć jak najwięcej. I koniecznie odwiedzić dom, w którym tworzył Adama Mickiewicza. Już po pierwszym dniu nogi odmawiały posłuszeństwa, ale czego się nie robi, żeby zobaczyć kawałek świata. Naszym punktem orientacyjnym była Ostra Brama. W jej pobliżu, niemal na każdym kolejnym kroku pojawiały się monumentalne kościoły i cerkwie. Zwieńczeniem architektury całego miasta był piękny Plac Katedralny, który wieczorem stawał się centrum życia towarzyskiego.

Litewskie lity wydawało się głównie na atrakcje turystyczne, np.: wejście na basztę Gedymina, odwiedzenie Muzeum Adama Mickiewicza, czy wyjazd do Trok. Dlatego też nasze posiłki w czasie pobytu w Wilnie były, że tak to określę – mało urozmaicone... Na śniadanie bułka i kabanosy, na obiad chleb i parówki, na kolacje parówki i chleb. Podobno kiedy wyjeżdża się za granice warto pamiętać o trzech rzeczach : zabrać wygodne buty, pieniądze rozdzielić i schować do co najmniej trzech portfeli i skosztować miejscowej kuchni. Wedle ostatniej zasady, w przedostatni dzień wycieczki, pozwoliłyśmy sobie na prawdziwe szaleństwo. Postanowiłyśmy spróbować regionalnych potraw. We Wilnie można było zjeść między innymi cepeliny, zwane kartaczami. Są to duże pierogi z mąki ziemniaczanej z nadzieniem z mielonego mięsa. Z kolei w Trokach niedaleko Wilna miałyśmy szanse degustować co nieco z kuchni karaimskiej. Najbardziej znaną potrawą są kyblyny – całkiem spore smażone pierogi nadziewane baraniną, wieprzowiną bądź twarogiem z ziemniakami. Kuchnia litewska, pomimo imponującego wyglądu potraw, nie przypadła nam do gustu. Postanowiłyśmy więc, że na kolację zjemy jakiegoś „bezpiecznego” fast fooda. Gdy kelner przyniósł nam zamówienie, odebrało mi mowę – bo u nich pizza to też pieróg ! Doszłam do wniosku, że Litwini naprawdę lubią pierogi!

Poza tym nasi sąsiedzi to ludzie sympatyczni, choć otwarcie przyznają, że nie darzą Polaków nadmierną sympatią. Z porozumiewaniem się nie miałyśmy większych problemów, ponieważ znaczna część Litwinów zna język polski. I w ten sposób okazało się że można tanio, bez zbędnych rozmyślań wyjechać za granice i spędzić fantastyczne wakacje. Pamiętam, że ostatniego dnia wycieczki po Wilnie obowiązkowo stanęłyśmy na płycie chodnikowej z napisem „STEBUKLAS”, czyli cud. Podobno spełnia życzenia. Zobaczymy czy spełni i moje.

Anna Kulak

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u