Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Młode Siewie Jedyny taki „bal”

Jedyny taki „bal”

Gotowane „schabowe”, wielkie rozejścia, jeszcze większe powroty, zejścia, wejścia i może poczęcia… Zintegrowana IIIf oraz dużo dobrej zabawy – tak utrwali się w mojej pamięci studniówka rocznika ’93 w „Żeromie”.

Bal przedmaturalny to uroczystość z tradycjami. Niegdyś długo i starannie przygotowywany przez uczniów, dziś stał się zwykłą potańcówką, ufundowaną i zorganizowaną całkowicie przez rodziców. Jego skutki są znamienne, u wielu: ból głowy, poniedziałkowa absencja w szkole, dwa dni wyrwane z kalendarza i odchudzony portfel. Czy warto?

Nasz bal rozpoczął się polonezem i był to chyba jedyny „tradycyjny element” (inne skrzętnie się pomija, bo wymagają zaangażowania). Było trochę pretensji, że brakło osławionego zdania: „Poloneza czas zacząć”, a jedna para doszła do korowodu dopiero w trakcie. Dobrze, że chociaż nikt kroków nie pomylił. Szybkie dziesięć minut „chodzenia”, flesze strzelające po oczach, wysoka temperatura, brak tlenu – tak w skrócie można opisać cały taniec z punktu widzenia tańczącego. Później przemowy pani dyrektor oraz prezydenta miasta i starosty. Ten pierwszy pan był lepszy od tego drugiego tylko w tym, że mówił krócej i nie wspominał swojej studniówki.

Po wcale nie tak długiej części oficjalnej, zaproszono do stołu. „Kotlety schabowe wyglądają tak, jakby ugotowali je w tej wodzie co im została po ziemniakach” – powiedział Kacper. Ile w tym prawdy – nie wiem. Ale z autopsji mogę powiedzieć, że ciężko było mi odróżnić kontury poszczególnych kawałków mięsa na talerzu. Tak jakoś dziwnie się zlały i zatraciły w sobie. Co zabawniejsze, jak już udało mi się upolować jednego na widelec i włożyć na talerz, to wbrew pozorom nie smakował paskudnie. Udka kurczaka wyglądały z kolei jakby przyjechały z solarium, albo były zatopione w samoopalaczu podczas pieczenia (ewentualnie malowane brązową farbą). W „sałatce z gyrosem” ciężko było doszukać się mięsa. Chleb wyglądał dziwnie – jak zeschnięta gąbka. Na „poprawinach” zaserwowano nam przetrzymane przez noc surówko-sałatko-niewiadomoco, nie tknięte przez nikogo dzień wcześniej. Trzeba uznać je za dekorację stołu, bowiem w niedzielę także nikt nie zaryzykował. Cóż, zostanie dla następnej szkoły...

Jedzenie, nie wyglądało apetycznie, ale też nie smakowało tak najgorzej. Przede wszystkim było go dużo. Zarzucono nas kilkoma rodzajami mięsa, ale przy stole i tak było słychać rzewne płacze za zwykłym słoikiem zwykłych, kiszonych polskich ogórków. Faktycznie, urozmaiceń było jak na lekarstwo – nierefundowane lekarstwo oczywiście. Refundowana może być za to „wyżerka”. Rodzice ponoć mieli domagać się zniżki z racji kiepskiej jakości dań. Co z tego będzie – jeszcze nie wiadomo.

Studniówka to również okazja do wielkich rozterek sercowych. Tylko najwięksi nudziarze, przybyli na bal w pojedynkę. Każdy szanujący się uczeń i każda szanująca się uczennica, miał/miała do swojej dyspozycji partnera/partnerkę. Choć to ostatnie może nie koniecznie. Zdarzały się bowiem przypadki, że w „przedstudniówkowym” wyścigu (zbrojeń) zatraciło się instynkt (rozum?) i zaprosiło kogoś zupełnie obcego, albo osoba zaproszona, po jakimś czasie, okazała się tak „zmęczona”, że w rezultacie siedziało się samemu. Były też wielkie rozstania; pocztą pantoflową dotarła do mnie informacja o rękoczynach (sic!) pomiędzy „zakochanymi”. Rękoczyny pomiędzy niezakochanymi też były - te ponoć szybko żegnano poprzez zatopienie topora wojennego. Były też wielkie zejścia. Niestety, niektórym zmęczenie skumulowało się z późną porą oraz przejedzeniem i uniemożliwiło opuszczenie sali o własnych siłach. Przyszli absolwenci „Żeroma” to ludzie miejscami kulturalni, więc potrzebującym szybko i skutecznie udzielono niezbędnego podparcia.

Jednymi z najcenniejszych w całej imprezie były dekoracje na sali oraz DJ. Owszem, pomieszczenie wyglądało bardzo ładnie i ciekawie. Czy warto było wydać na nie około cztery tysiące złotych – oceniać nie chcę. Imponująco wyglądały wszechobecne płyty winylowe - stwarzały nastrój i zachęcały do zabawy. Każda płyta była oryginalna. Słyszałem jak koleżanka ocaliła od zniszczenia krążek Pink Floyd'ów oraz Michaela Jacksona, choć wcale nie ma gramofonu w domu – było jej szkoda marnować tak wartościowe rzeczy. DJ kosztował jakiś tysiąc mniej. Owszem grał muzykę do tańca, zróżnicowaną, czasami nawet coś mówił. Przyjmował dedykacje i specjalne zamówienia, ładnie wyglądał – nie przeszkadzał więc nie można mieć do niego zastrzeżeń poważniejszego kalibru.

Na parkiecie dominowały konwulsje, pląsy i drgania na potrzebę chwili nazywane tańcem. Było jednak kilku wirtuozów, którzy słysząc muzykę wpadali trans i wyczyniali rzeczy, których nie powstydziliby się profesjonaliści. Osobiście współczułem ich partnerkom. Po tańcu wyglądały na oszołomione i zmęczone, ale... oczywiście szczęśliwe. Wspomniana już, nudniejsza część towarzystwa, albo wyrywała sobie z rąk towar deficytowy, jakim była wolna osoba do tańca, albo spędzała czas przy stole jedząc gotowane schabowe i popijając gazowaną płynną chemią z lokalnego marketu.

Studniówka trwała od godziny dziewiętnastej do piątej, poprawiny nieco krócej – od szesnastej do dwudziestej pierwszej. Obie imprezy cieszyły się sporym zainteresowaniem. Wyłamały się wyłącznie jednostki. W niedzielę znaleźli się odważni, którzy poszli poprawiać „poprawiny” do lokalnych knajp. Z relacji wynika, że poprawiali zdecydowanie i konkretnie aż do całkowitego zaprawienia, dzięki czemu wyprawili sobie dzień wolnego zaraz na początku tygodnia. We wtorek czas na kolejną poprawę. Poprawę zachowania i usprawiedliwienie nieobecności, rzecz jasna. Taaak, a w środę poprawa sprawdzianu jeszcze...

Studniówka minęła – teraz w kręgach uczniowskich częściej zacznie krążyć złowieszcze słowo „matura”. Czy warto było iść na taki ,,bal''? Zdecydowanie tak! Po co? Żeby dobrze się bawić przede wszystkim oraz mieć okazję do długich wspomnień i rozmów na nudnych wtorkowych (bo poniedziałkowa nieobecność) lekcjach. Zastrzeżeń można mnożyć, ale będzie to zwykłe „czepianie się”, bowiem z tych drobnych mankamentów, czasem poważniejszych mankamentów, wyszła całkiem udana zabawa.


Tomek Kaczmarek
II LO w Sieradzu

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u