Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Aktualności Jubileuszowa 25. wystawa indywidualna Bożeny Janickiej otwarta /fotorelacja/

Jubileuszowa 25. wystawa indywidualna Bożeny Janickiej otwarta /fotorelacja/

DSCN1158"Anioły do mnie wysyłaj, 
Piękne, pierzaste i zadbane.
Wysyłaj do mnie anioły,
Anielskie piękności.
Anioły do mnie wysyłaj, Piękne,
pierzaste i zadbane.
Wysyłaj do mnie anioły,
Anielskie piękności."
To właśnie słowa tej piosenki Tomka Kamińskiego stały się mottem 25. Jubileuszowej Wystawy Malarstwa zduńskowolanki, Bożeny Janickiej.

 

Kawiarnia Literacka przy zduńskowolskim Ratuszu ledwo pomieściła gości: rodzinę malarki, przyjaciół, znajomych, poetów i ludzi sztuki z miasta i regionu. Był to niesamowity wieczór. Pełen wspomnień Bożeny Janickiej, która chyba po raz pierwszy publicznie odkryła swoje przemyślenia.

Podzieliła się wspomnieniami z dzieciństwa, z drogi jaką przebyła w artystycznej rodzinie. Bo nazwisko Janicka może wiele osób mylić. To - ma po mężu Andrzeju. Z domu Bożena jest Tomaszewska. Z ojca Bronisława (artysta malarz), mamy Anny (animtorka kultury). Dorastała w artystycznym domu jako najmłodsza z trojga rodzeństwa. W domu, z którego wyszło także dwóch artystów: Roman (malarz a także poeta) oraz Marek (plastyk). O swoich przemyśleniach bohaterka spotkania opowiedziała własnym tekstem (poniżej), który doskonale komponował się z zaprezentowanymi obrazami. Na wystawie wzork przyciągają anioły, także na na każdą porę roku. Są ikony na drewnie, pejzaże, konie... Można je oglądać do 13 stycznia w ZCI Ratusz. Siewie.tv szczególnie poleca!

"Malarska sztaluga- obrazy sercem malowane."

Dzień był piękny, wróżył przedwiośnie, a może nawet wiosnę. Licho wie, co wróżył, ale coś wróżył na pewno. Postanowiłam, że będę malować. Dzień był idealny. Idealny do malowania- rzecz jasna. Nie znalazłam żadnej wymówki, żeby odłożyć malowanie na potem. Zresztą chyba nawet nie chciałam szukać wymówki. Trzeba wreszcie dokończyć obraz. Siwe konie w galopie. Światło było idealne, spokój, muzyka ze sztuki teatralnej, którą mi nagrał Marek. Super! Tego mi potrzeba. No to do pracy! Podeszłam do swojej starej szafy. Szafy, w której było wszystko. Oczywiście wszystko, co w takiej szafie znaleźć się nie powinno. Bo kto trzyma w antycznej szafie farby, pędzle, pudła z kawałkami tapet,butelki w różnych kształtach (puste), kleje, kredki, tusze, żyłki, gwoździe? Tylko ja. I tylko ja, prawdopodobnie, zamiast lustra w środkowych drzwiach mam kwiaty. Trochę decoupage, trochę własnej, malarskiej plamy. Te drzwi są jakby furtką obrośniętą różami, prowadzącą do tajemniczego ogrodu. Mojego ogrodu. Dlaczego ogród? Dlaczego tajemniczy ? Nie wiem, tak mi przyszło do głowy. Ogród mojej duszy. Kwiaty zresztą wyrastają wszędzie , w każdym zakamarku mojego mieszkania. Zwykłego mieszkania- żeby nie było. Mieszkanie, jak każde inne. Ale kwiaty tylko moje. Irysy, irysy (te kocham najbardziej), róże, fiołki, magnolie. Na obrazach, na szkle, jedwabiach, nawet na ścianie. Są , bo nadają ciepła, kolorytu. Ale nie o kwiatach miałam przecież pisać. (Pst! Już tak mam, że kilka myśli na minutę.) Wracając do szafy. Wyciągając pudło z farbami zauważyłam, że oderwało się wieko. Pudło było już stare, zniszczone, oklejone kiedyś folią samoprzylepną. Sama je tak ozdobiłam. Wydawało mi się takie... artystyczne . W figury geometryczne, pstrokate takie. Pomyślałam, że warto przełożyć farby do skrzyni od sztalugi plenerowej. Dostałam ją od bratowej, która uznała, że to właśnie ja powinnam być w jej posiadaniu. Położyłam sztalugę na stole. Ostrożne wysunęłam metalowe pręty, które zabezpieczały przed przypadkowym otwarciem i wysypaniem zawartości. Dotknęłam skrzyni... delikatnie, czule pogładziłam dłonią. Dziwne? Może i dziwne, ale mam w sobie taki sentyment niewyobrażalny. Coś , co każe mi dotykać pamiątek inaczej niż innych rzeczy. Przypomniałam sobie, że kiedy pierwszy raz ją otwierałam kilka miesięcy temu, wzruszenie było tak silne, że nie mogłam oddychać, a łzy rozmazywały widok tego, co było w środku. Nie tak dawno korzystał z niej Romek, a dziś … Ech...Uchyliłam wieko. Usiadłam na krześle wpatrując się w zawartość skrzyni. W drewnianych przegródkach porozrzucane były tuby z farbami...
Brałam do ręki każdą z farb, wiele było nowych, wiele twardych, zeschniętych. Zastanawiałam się, czy były wśród nich te, których używał Ojciec, czy tylko te, którymi malował brat. Czułam, że fala ciepła rozlewa się w moim sercu. Wspomnienia i miłość zamknięte w pudełku. Już wiem, że w osobnej przegródce zostaną te farby, które są już zaschnięte, ale pozostał na nich dotyk. Dotyk ukochanych dłoni. Może któraś farba była jeszcze Ojca? Tego nie wiem, ale wiem, że na pewno malował nimi Romek. Dorzuciłam swoje farby. Pełna skrzynia farb. Jaki obraz by powstał, jakby te wszystkie barwy połączyć ? Obraz miłości, wspólnej pasji, fantazji, marzeń nieodkrytych ?
Napisałam SMS-y do Mamy i moich przyjaciół – Marka i Ewy. Czułam, że muszę się z nimi tym podzielić. Podzielić dobrym wzruszeniem, myślą.
-Jak Ty mnie wzruszasz- odpisała Ewa. Wpuszczasz do intymnego świata, rodzinnych zamyśleń. To pudełko, jak metafora Twojego serca. Hybryda tęsknoty i wspomnień.
-Gdybym umiała...Namalowałabym dla Ciebie niebo, a w nim wszystkich bliskich sercu. I Ciebie tam. Może mniej byś odczuwała tęsknoty.
-Niech Oni tam sobie będą. Mnie tam jeszcze nie maluj-odpisałam
-Najpierw musiałabym umieć namalować. Kocham Cię
-Piękne SMS-y, ale najpiękniejsze te wspomnieniowe- odpisał Marek
-Sztaluga, którą Ania targała aż z Moskwy- SMS od mamy- niech Ci przywraca dobre wspomnienia i obdarza Weną
- Jak to z Moskwy ?
-Tak to, bo tu takich nie było. Cały samolot pękał ze śmiechu, a celnicy na odprawie „skazali” - wot bolszaja lubow! Bolszaja lubow! Bolszaja lubow! Podeszłam do drugiej szafy, gdzie mam poustawiane płótna przygotowane do malowania. Jedno z nich jest ze szkicem, który zrobił tato. Nie dokończył obrazu. A ja nie dojrzałam jeszcze do tego, żeby go dokończyć. Ale kto wie? Może kiedyś mnie natchnie i powstanie coś naszego, wspólnego, mojego i Taty ?

Ojcze... wiesz, kocham niebo zasnute lazurem
co za chwilę różowy się tam znów przeplata
zalśni złotem, oranżem, jak cukrowa wata
a potem płonie czerwienią , ogniem, szafranem

Tylko Ty Mój Ojcze byś potrafił uchwycić
i na obrazy przenieść te ulotne chwile
Tylko w Twoich dziełach dostrzec można aż tyle-
wiele ciepła, pasteli, że nie można zliczyć

Teraz tęczę malujesz, chcesz dodać otuchy
Czuwasz patrząc z błękitów na nas bliskich sercu
szepczesz w snach do nas czule, puszczasz perskie oko

Na każdym kroku widzę miłości okruchy
Choć już dawno śpisz na Boskim Nieba Kobiercu
Pamiętam o Tobie i przyglądam obłokom

Pomiędzy blejtramami była wstawiona duża, żeby nie powiedzieć- ogromna paleta. Paleta, której od lat nikt nie używał. Paleta na której są zaschnięte farby. Kilka odcieni zieleni, oranż, żółty...
W zakamarkach wyciśniętej farby umiejscowił się kurz. Zamiast malować, siedziałam tak naprzeciwko sztalugi i palety, a myśli wędrowały daleko, daleko...

Tak dużo wycisnąłeś farby na paletę
Najróżniejsze odcienie soczystej zieleni
Ech, dlaczego te farby zostały nietknięte
tylko żółcień z oranżem słonecznie się mieni?

Jaki obraz pragnąłeś namalować Tato?
Co miało być w tonacjach nadziei ukryte?
Droga leśna, kwiaty, czy Twe ostatnie lato
może łąki o świcie mleczną mgłą spowite?

Kurz pokrył skamieniałe na palecie farby
Zaklęty w nich został obraz Twych wyobrażeń
obraz malarskiej fantazji i sennych marzeń.

Teraz Ojcze malujesz tęczy piękne barwy
Pozostała pamiątka z pędzla muśnięciami
Tak niezwykła, bo nasycona wspomnieniami.

Gdy tak patrzyłam dłużej na paletę, wyobraźnia zaczęła malować fantazyjne obrazy. Las, morze, łąka, lazurowe niebo, na którym gdzieniegdzie przepływał biały obłoczek. A potem przesuwały się w mojej pamięci, niczym kadry w filmie, obrazy namalowane przez Ojca, Romka.
Kiedy siadam przed białym płótnem
biorę w rękę paletę barw
czy wydaje się wszystko smutne
czy tez jasno maluje się świat
Wtedy zawsze o Tobie myślę
czy potrafię malować jak Ty
martwą naturę czy winogron kiście
i czy namaluję swoje sny

Czy potrafię uchwycić promień
co przedziera się w liściach drzew
opadłe mgły, szmaragdową wodę
czy nad morzem gromadę mew.

Ja maluję burzę, Ty tęczę
ja konie , miasto i bzy
Ty Anioły i wiatr w ogrodzie
czy malować potrafię, jak Ty?

Ty masz bliżej niż ja do gwiazd
Ja się cieszę zapachem zbóż
Ciebie unosi dziś wiatr
Ja uciekam do swoich snów..

Mówiłeś...
Mówiłeś – powidoki , to coś,
co widać po zamknięciu oczu
To plamy wspomnień po świetle dnia
Lecz to nie prawda , bo
moim powidokiem
jest Twoja ukochana twarz.
Kiedy zamykam oczy,
widzę Twoją serdeczną i ciepłą dłoń
Widzę, gdy siedzisz w domu przy stole
I widzę Twą posiwiałą skroń
I czuję nawet Twój zapach , dotyk
figlarny ognik w oczach Twych
widzę , jak puszczasz perskie oko
Już się uśmiecham do wspomnień tych..
Inne są moje powidoki
to nie są plamy rozmazane
Gdy mrużę oczy, to zawsze widzę
ramiona mocne , ukochane /B.J./

Zaczęłam wymyślać obrazy z przypadkowo położonych na palecie farb. Bardzo lubię to robić. Ma to nawet swoją nazwę - Pareidolia. Zjawisko dopatrywania się znanych kształtów w przypadkowych szczegółach, przeważnie przy pełnej świadomości ich nierzeczywistego charakteru. Kiedyś , jako przykład podawano dopatrywanie się przez wiele osób wizerunku diabła we włosach królowej Elżbiety II na portrecie, który znajdował się na kanadyjskich banknotach jednodolarowych z 1954 roku, czy dostrzeganie rzeźby twarzy w fotografii jednego z wypiętrzeń na Marsie. Pareidolia to także poszukiwanie w chmurach konkretnych obrazów- ludzi, zwierząt, rzeczy. Kto nie dostrzega w chmurach niedźwiadków, dzieci, serduszek, puchatych zwierzątek? I ja tak sobie „pareidoluję” to i owo. Wyszukuję obrazy w deskach z drewna, w kafelkach, wzorzystych tkaninach. Ubolewam , że w różnego rodzaju poczekalniach ( w przychodni, na dworcu) nie ma podłogi z desek, albo kafli „w mazaje”. Czas płynąłby szybciej, nie męczyłoby nas czekanie. Przecież nikt nie lubi czekać. Ale to tak na marginesie. Pamiętam , jak tato niejednokrotnie mi pokazywał we wzorach dywanu to, co sam tam dostrzegł. A co najśmieszniejsze, dywan był ten sam całe lata, a my wciąż odnajdowaliśmy na nim nowe obrazy. I ja dzisiaj układałam sobie obrazy z wyciśniętej farby... A potem przyszły wspomnienia.
Wspólny plener nad rzeką, na który pojechałam z tatą, bratem i Salcią. Było to mój pierwszy plener. Pojechali na niego malarze, poeci z regionu. Kilkanaście osób. Ledwo się zakwaterowaliśmy w dwupokojowym mieszkanku, uznaliśmy, że trzeba to oblać. No wariaci!- uśmiechnęłam się na samo wspomnienie. Tak się wygłupialiśmy, że do dzisiaj słyszę te beztroskie śmiechy.
- A wiesz, że Benoit się bez zębów urodził ?
Żart opowiadany wielokrotnie przez tatę, a tu Romek wyskakuje z tekstem:
- Eeee..to niemożliwe
I już wystarczyło, żeby pokładać się ze śmiechu. Przekorny Romek zagalopował się w kwestionowaniu wszystkiego, jak zawsze.
Śpiewaliśmy sobie przy gitarze. „ A ziemia toczy, toczy swój garb uroczy...”. Tak, zdecydowanie zapowiadał się wspaniały pobyt w ośrodku załęczańskim nad Wartą. Wykorzystanie czasu było dowolne. Dostaliśmy blejtramy. „Piękna jest chwila niepokoju, kiedy biel płótna czeka na swe przeznaczenie” /B.T./ Byli tacy, co „na dzień dobry” musieli wypić, a potem ewentualnie tworzyć, były ambitniejsze poetki, które zasiadały i próbowały sklecić wiersz, by na wieczornym, wspólnym spotkaniu go zaprezentować, i tacy, co skoro świt zaszywali się w głębi lasu, albo siadali u brzegu Warty i malowali. Myśmy należeli do tych, co z umiarem. Wieczorem wspólne spotkania, dzielenie się twórczością. Jak dziś widzę moment, kiedy zbiera się towarzystwo w jednym z większych pokoi, każdy zasiada , gdzie mu pasuje. Wchodzą panie poetki i jedna mówi radośnie – „a ja ułożyłam wiersz!”, na co kolega malarz i rysownik Jurek mówi od niechcenia – „zupełnie niepotrzebnie.” Salwa śmiechu. Żart wystrzelony po cichutku, ale jak petarda. I powiedzenie „zupełnie niepotrzebnie” stało się mottem przewodnim pleneru i nie tylko. Było powtarzane jeszcze długo, długo potem. Nawet wtedy, gdy Jurek odszedł na rajski plener- zupełnie niepotrzebnie.
Wracając do naszego pobytu nad wodą – działo się tam, oj działo. Ognisko, śpiewy, tańce, hulańce , swawole, gonitwy, słuchanie opowieści rzeki. I był też lęk. Tato czuł się każdego dnia gorzej. Pozostawał w pokoju, nie zawsze uczestniczył z nami w zabawach. Malował, ale tylko wtedy, jak czuł się odrobinę lepiej. Któregoś dnia, zdecydowałam, że musi jechać do szpitala. Ktoś z uczestników zobowiązał się, że pojedzie z nim. Nie mógł zostać do końca pleneru. Byłam tak zdenerwowana , że nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Zaczęłam malować. Transparentną postać na tle zieleni, postać jakby nieziemską, nad głową której latała natrętnie ważka. I wtedy Pan Zupełnie Niepotrzebnie dołożył swoje trzy grosze przy ważce na obrazie. W surrealistycznym pejzażu z tajemniczą postacią Pan Zupełnie Niepotrzebnie zostawił cząstkę siebie. Może i dobrze. Widział w swoim życiu więcej ważek, a może i jemu taka natrętna ważka latała wciąż nad głową? Wracając z pleneru wszyscy odwiedziliśmy tatę w szpitalu. Jego stan był ciężki. Wrócił do domu niedługo potem, ale nie był to koniec jego problemów ze zdrowiem. To był wstęp do długiej i ciężkiej choroby.
Inny plener, inne miejsce, inne wspomnienia, obrazy pastelowe. Tato, jak zawsze, taki sam, uśmiechnięty, czarujący, potrafiący rozmawiać na wszystkie tematy z każdym, dusza towarzystwa. Ale kiedy przychodził wieczór i noc...było inaczej. Noce były nieprzespane. Pełne napięcia i strachu, wsłuchiwanie się w oddech, czy równy. Serce pełne trwogi, które kuje mocno słysząc jęki... Tylko rzeka ta sama... Panta rhei.
Z tego pleneru pamiętam rozmowy z tatą, spacery wzdłuż Warty. Swoje zamyślenia, tęsknoty. Pamiętam też Plamę. Plamę, a raczej przetarte włókna w wykładzinie na podłodze zauważyłam od razu, jak się z tatą rozlokowaliśmy w pokoju. Wiadomo czyja to była plama, bo podpisana- „To jest plama Dudy- Gracza” . Zastanawialiśmy się z Ojcem, czy pokój jest natchniony weną twórczą, i czy nam się owa wena udzieli. W końcu Duda Gracz to nie byle kto! Współczesny znakomity polski artysta. Choć plamy robił zwykłe, jak każdy. ( Ktoś mi szepnął w tajemnicy, że autor plamy długo szukał weny, nawet pił z rozpaczy, że ona się gdzieś wałęsa. Ale, jak już się znalazła, to zamykał się w swoim pokoju i malował, malował . Wtedy lepiej było, jak mu nikt nie przeszkadzał. Lepiej oczywiście dla tego, co przeszkadzać miał zamiar). Dał plamę, fakt, ale artystom przecież wiele się wybacza. Szkoda, że nie dogadałam się z szefostwem ośrodka w sprawie plamy. Mogłam im powiedzieć, że jak będą robili remont i zmieniali wykładziny, to ja chętnie zabiorę Plamę Dudy. Takiej pamiątki pewnie nikt nie ma i już mieć nie będzie. Jerzy Duda Gracz już maluje rajskie pejzaże, pewnie swoim zwyczajem maluje karykaturalnie zdeformowane aniołki. Zresztą nie wiadomo, co i jak maluje teraz, bo kiedyś sam o swojej sztuce mówił: „maluję świat, który odchodzi, umiera, gdzie więcej jest snu, zdarzeń z dzieciństwa, świat w pejzażu przedindustrialnym. Na moich obrazach nie ma drutów telefonicznych, kabli, anten satelitarnych, samochodów, samolotów – tego wszystkiego, co zaprowadzi człowieka z powrotem na drzewo, jeżeli nadal będzie się tak intensywnie rozwijał pod tym względem” ; „Maluję to, co mi w duszy gra; im bardziej człowiek pierniczeje, tym lepiej wie, że odchodzi, a z nim cały ten świat. Z upływem czasu rodzi się czułość i tęsknota za tym, co bezpowrotne”. Ani tato ani Romek nie używali byle czego- brałam do rąk kolejne tuby z farbami. Dobra firma, duże opakowania, nie jakieś tam byle co. Van Dyck. Verde cobalto, violetto, lacca garanzo...Znowu odpłynęłam w zamyślenie. Giallo cromo- wspomnienia domu pachnącego Matką, pieczoną babką z rodzynkami, budyniem, terpentyną i farbą olejną. Piękne zapachy dzieciństwa w żółtych kaloszkach w czarne kropki. Znowu zobaczyłam schylonego nad jakąś miniaturką Ojca, znowu zobaczyłam całą rodzinę skupioną nad nowym obrazem taty. Usłyszałam zachwyt i krytykę. Mądrowali się wszyscy. I Mama, animator kultury, która z racji posiadania męża artysty i przebywająca wśród artystów z racji swojej pracy, miała coś ważnego do powiedzenia, i Marek z racji, że był najstarszy , i Romek z racji, że był z Markiem w szkole plastycznej i ja- najmłodsza Bożenka, z której zdaniem i racją chyba się jeszcze wtedy nikt nie liczył. Przywoływałam we wspomnieniach chwile, kiedy z zazdrością patrzyłam, z jaką swobodą tato kładzie plamy na obrazie, jak potrafi bawić się kolorem. Barwy chromatyczne. Szeroka i wąska gama barw. Czy to możliwe, by zieleń miała tyle odcieni? Jak sprawić, by była pastelowa, ciepła, chłodna? Wystarczyło odpowiednio położyć kolory obok siebie i sprawić, by tworzyła się przestrzeń, by zaczynało pulsować światło... Drżało we mnie wszystko na wspomnienie wystaw – kwiatów, miniatur, pejzażu, martwej natury, pasteli... Spotkanie Rodzin Artystycznych. Nasza prezentowała się pierwsza w środowisku lokalnym. Tyle, że ja zamiast pokazać swoje pierwsze rysunki, czy obrazy, zaśpiewałam. O zgrozo- publicznie! Po rosyjsku też hi,hi (wróciłam trochę wcześniej z obozu w Sarańsku). I tyle wyszło z mojego dzisiejszego malowania. Konie, jak zastygły w galopie tak stygną. Nie namalowałam ani jednej kreski, nie dałam plamy... Ale za to wróciłam do niezatartych obrazów w pamięci. Nie żałuję. Te chwile zamyślenia były mi widać potrzebne. Jedna plenerowa sztaluga, podpisana własnoręcznie na krawędzi pudła przez Ojca, a tyle ciepłych wspomnień, tyle wzruszeń. Miłość i pasja. Wspomnienie i zapowiedź tego, co jeszcze nowego powstanie dzięki zawartości. Magiczna Skrzynia Fantazji, Ukrytych Pragnień, Niespełnionych Marzeń .
W prostokątach ram
zamknąć chcemy
marzenia
snami malowane
i jak Chagall
lecieć w otchłań
ludzkiej wyobraźni /B.T./

Bożena Janicka uprawia: malarstwo akwarelowe, pastelowe, akrylowe, olejne, na jedwabiu i na szkle. Zajmuje się także rysunkiem i grafiką oraz sztuką użytkową i dekoracyjną. Tematyka, którą porusza to: pejzaż, portret, martwa natura, kwiaty i konie, a także tytułowe anioły. Podczas uroczystego wernisażu mogliśmy usłyszeć trzy części opowiadań napisanych przez bohaterkę wieczoru, które przeplatane były występem artystycznym przyjaciół: Marzeny Sznajder, Katarzyny Weilandt, Barbary Soboń - Bartoszek, Emilii Domowicz, Łukasza Zawady, Wojciecha Stawireja, Witolda Skalskiego, Katarzyny Dobrowolskiej, Jarosława Kaczmarka i córki – Igi Janickiej.

Tekst i fot.: ED

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u