Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony Zimy mojego dzieciństwa

Zimy mojego dzieciństwa

sieradzkie_peerelki2Właściwie, to mogę siebie nazywać morsem. Chociaż były to kąpiele przymusowe i przypadkowe, po tym jak lód zarwał się pode mną. Ale temperatura wody prawie zawsze oscylowała wokół zera. Natomiast już wieczorem bywało, że temperatura mojego ciała przekraczała czterdzieści stopni. Tak się zwykle kończyły moje przygody pod lodem. W sumie i tak się cieszę, że żyję. No i jest co wspominać.

 

Najbardziej niebezpieczne były pierwsze dni mrozów, kiedy wydawało się, że lód na stawach czy kanale zwanym Niniwką jest już tak gruby, że można szaleć na łyżwach bądź ślizgać się na butach. Ostrożnie sprawdzaliśmy, czy wytrzyma. Wytrzymywał, ale niemiłosiernie trzeszczał, czym straszył, ale nie odstraszał. Pragnienie ślizgania się po lodzie było tak wielkie, że czasami kończyło się przyjściem do domu w kompletnie mokrych butach.
Siłą rzeczy najpopularniejszym zimowym sportem był hokej. Polska reprezentacja grywała wtedy grupie A mistrzostw świata, a takie nazwiska jak Kosyl, Białynicki, czy Stefaniak (wszyscy z ŁKS-u) wymienialiśmy jednym tchem. Było się na kim wzorować, choć tylko nieliczni z nas mieli prawdziwe łyżwy hokejówki, kije ze sklepu i krążki. No i żadnych ochraniaczy… Także z tego powodu grywaliśmy najczęściej piłeczką palantową, co miało tę zaletę, że niezbyt bolało po uderzeniu w ciało. Spustoszenie czynił podniesiony krążek, czy tak zwane wysokie kije. Krążek wręcz kaleczył nogi, zaś wysoko uniesione kije były przyczyną rozbitych głów, poobijanych rąk lub nawet wybitych zębów. Ale grało się, oj grało...
We Włyniu, gdzie mieszkałem przez prawie dwadzieścia lat, najczęściej na rozlewiskach za remizą OSP, zwanych Pelekoską (taki skrót od pola Kostka), na tak zwanym Jeziórku na Bugaju lub na starej rzece na Okupnikach. Drużyny rzadko składały się po sześciu zawodników. Grało tylu (dziewczynki też), ilu aktualnie było chętnych. Czas tercji też był luźny. Po prostu grało się do zmroku lub do pierwszej poważnej kontuzji któregoś z graczy, który do gry się nie nadawał, a swoim płaczem i jękami odstręczał innych.
Zimy mojego dzieciństwa obfite były w śnieg, który czasem spadał już pod koniec listopada, by zacząć znikać dopiero w połowie marca. I trzeba przyznać, że był to budulec fantastyczny dla dzieci. Powstawały z niego nie tylko śnieżki, którymi okładaliśmy się bez opamiętania, czy różnej wielkości bałwany. Budowaliśmy też niemal prawdziwe iglo, zamki czy inne budowle obronne, przydatne podczas wojen na śnieżki. Ze śniegowych kul, czasem ogromnych, budowaliśmy ślizgawki, a bywało, że nawet małe skocznie narciarskie. Jedną z zimowych rozrywek wiejskich dzieci było doczepianie sanek do wozów konnych lub dużych sań ciągnionych przez konie. A takowe spotkać można było na sieradzkich wsiach jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku. Większość gospodarzy zezwalała na takich pasażerów na gapę. Ale byli też tacy, którzy nie tylko krzykiem, ale i batem wyrażali swoje głębokie niezadowolenie... ,,bo kuń wiencej ciągnąć musi’’. I cóż, przyznam, że nie raz dostało się bacikiem, czasem nawet po twarzy, co długo było widocznym znakiem ryzykanckich podróży na niechcianą przyczepkę.
Kiedy tak wspominam swoje beztroskie dzieciństwo, może skromne, może przaśne, pozbawione wielkich wydarzeń, to bardzo współczuję współczesnym dzieciom. Zwłaszcza tym, które przesiadują przed telewizorem, komputerami lub z telefonami w rączkach. Bo co taki będzie wiedział o życiu kiedy nie pływał na krze, nie biegał po falującym, łamiącym się lodzie? I dziwił się, że jest zima i znowu spadł śnieg.

Połajania i uwagi przyjmuję: CLOAKING

LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u