Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony Odeszła Henryka Swojnogowska - istotny filar mojego życia

Odeszła Henryka Swojnogowska - istotny filar mojego życia

LEKKOSCBYTUDo pracy w Szkole Podstawowej we Włyniu, w gminie Warta, przybyła w 1953 roku. Miała wtedy 17 lat i była absolwentką Liceum Pedagogicznego w Zduńskiej Woli. Piękna, mądra, z ogromnym talentem pedagogicznym. Robiła wrażenie na uczniach i rodzicach. Mimo młodego wieku, niemal od początku posiadała duży autorytet. Choć w świetle prawa była przecież nieletnia, co już po kilkunastu dniach pracy we Włyniu spowodowało wizytę... milicjanta.

 

Ktoś zapewne doniósł, że w tamtejszej szkole pracuje niepełnoletnia nauczycielka. Pani Henryka zrobiła maturę w 1953 roku, a to dlatego, że jako bardzo zdolne dziecko, posłano ją do szkoły rok wcześniej. Milicjant przyjechał z Warty rowerem i zapytał o dowód osobisty. - Nie posiadam takiego dokumentu – odpowiedziała rozbrajająco pani Henryka - Mam tylko świadectwo maturalne. Policjant obejrzał dokument i odjechał. Incydent nie miał żadnych konsekwencji. Władza ludowa tak bardzo potrzebowała nauczycieli, że przymknięto oko na ten drobiazg. Zresztą za kilka miesięcy pani Henryka stała się osobą pełnoletnią.
Z moją mamą, Marianną Bączyk, pani Henia znała się od początku bytności we Włyniu, bowiem mama pracowała od 1953 roku w Szkole Podstawowej w Kamionaczu. Tam poznała męża, Jana Lisieckiego. Szkoły dzieliła odległość czterech kilometrów, więc moi przyszli rodzice stali się szybko bliskimi znajomymi pani Heni. I tak już było do ich śmierci. Moja mama, która zmarła w 2010 roku, była jej najbliższą przyjaciółką. Kiedy odeszła, pani Henryka zawsze wspominała ją ze łzami w oczach…
W 1955 roku ojciec mój został kierownikiem SP we Włyniu. Pracę rozpoczął 1 września wraz z żoną Marianną, panią Henryką i Stefanem Szewczykiem. Miałem wtedy półtora miesiąca. Aby rodzice mogli spokojnie pracować, oddali mnie pod opiekę babci i dziadka; Walentyny i Marcina Bączyków. Pracowali sześć dni w tygodniu, czasem po kilkanaście godzin, bo przecież jeszcze w klasach dla dorosłych, co władza ludowa nazywała walką z analfabetyzmem. Dodatkowo pani Henryka i mój ojciec zajmowali się teatrem wiejskim, który miał próby i premiery w remizie OSP we Włyniu. Występował też w okolicznych wioskach, najczęściej w Kamionaczu. Jak wielokrotnie opowiadała mi pani Henryka, nauczyciele pracowali dużo i chętnie, choć za małe pieniądze. Gdyby nie rodziny i to, że mieszkali na wsi, musieliby czasem głodować. Najczęściej kończyło się to jednak... intensywnym jadaniem grzybów, grzybowej, szczawiowej, wszelkiej maści owoców i warzyw, zwłaszcza cebuli i kapusty oraz powideł z jabłek i śliwek.
Z początku lat 60. ubiegłego wieku pamiętam, że pani Henryka mieszkała ze swoją mamą u państwa Marczaków, niemal obok szkoły, w dzielnicy Włynia zwanej Psiarami. Do szkoły, znajdującej się w budynku Gromadzkiej Rady Narodowej we Włyniu, miała przysłowiowe dwa kroki. Gorzej z drugim budynkiem szkoły, w Dzierząznej, dokąd było 1820 metrów. Tak to określiła pani Henryka po zmierzeniu tej odległości za pomocą licznika motocykla WFM, który posiadał wtedy mój tatuś. Wspominała tę sytuację w filmie ,,Moja szkoła na Bugaju’’, przygotowanym na 50-lecie zbudowania nowej szkoły, zrealizowanym przeze mnie i mojego syna Piotra Lisieckiego w 2014 roku, dzięki wsparciu ówczesnego burmistrza miasta i gminy Warta, Jana Serafińskiego.
Wspomniany motocykl miał ogromne znaczenie dla funkcjonowania szkoły w dwóch budynkach. W czasie dużej przerwy ojciec mógł przejechać z jednego budynku do drugiego, zabierając ze sobą Stefana Szewczyka, czasem jedną, a bywało że i dwie nauczycielki, panią Henrykę i mamę. Zazwyczaj było tak, że klasy od pierwszej do czwartej uczyły się we Włyniu, zaś klasy piąta, szósta i siódma – w Dzierząznej. Wymagało to nie lada gimnastyki umysłowej mojego ojca przy układaniu planu lekcji i niesamowitej mobilności nauczycieli, co było bardzo trudne, zwłaszcza zimą. Trudne, ale wykonalne, bo oprócz motocykla był rower, własność pań Swojnogowskich. W tym czasie pani Henryka ukończyła historię w Studium Nauczycielskim w Piotrkowie Trybunalskim (1964 r.), a kilka lat później studia magisterskie na Uniwersytecie im. Bolesława Bieruta we Wrocławiu. We Włyniu pracowała do 1967 roku. Była moją pierwszą nauczycielką, bowiem uczyła w klasach najmłodszych oraz historii w klasach V-VII, zaś od 1966 roku – w klasach V-VIII.
Zanim w 1967 roku odeszła do pracy w Wydziale Oświaty Powiatowej Rady Narodowej w Sieradzu, a po roku - do Szkoły Podstawowej w Rożdżałach, którą kierowała do roku 1974, dała się poznać jako niezwykle sumienna nauczycielka, wymagająca, a jednocześnie ciesząca się sympatią dzieci i rodziców. Kobieta wielkiej kultury osobistej, wiedzy i empatii. Mieszkańcy Włynia, Dzierząznej, czy Glinna pamiętają taką Henrykę Swojnogowską do dziś. Od 1 września 1974 do 20 lutego 1997 roku pani Henryka pracowała w I LO im Kazimierza Jagiellończyka w Sieradzu, gdzie była nauczycielką historii i nauczycielką-bibliotekarką. Za swoją pracę była wielokrotnie wyróżniana m.in. Złotym Krzyżem i nagrodą ministra edukacji. Miałem przyjemność towarzyszyć Jej w tych wspaniałych chwilach. Wzruszenie i łzy w Jej oczach świadczyły o tym, że wiedziała, że nie jestem tam tylko służbowo. Przyszedłem dla Niej: matki chrzestnej mojej siostry Danuty Wójcickiej i kobiety, która dobrze znała moje życie od narodzin. Zwykłem mawiać: jak mam Jej nie lubić, kiedy tak dokładnie wspomina moje dzieciństwo mówiąc przy tej okazji: - Wśród setek uczniów miałam dwóch najbardziej inteligentnych, to ksiądz Sławomir Kasprzak i ty Krzysiu. Pani Henryko, do zobaczenia w niebiańskich klasach...

Połajania i uwagi przyjmuję: CLOAKING

Krzysztof Lisiecki

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u