Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony Stanisław Marek Stępień, czyli przyjemny fragment mojego życia

Stanisław Marek Stępień, czyli przyjemny fragment mojego życia

sieradzkie_peerelki2Jeśli chodzi o kolegów, zaznaczę, że bliskich kolegów, to miałem i mam przynajmniej kilkunastu, co wynika z mojego towarzyskiego usposobienia i dość ruchliwego charakteru bywania w wielu miejscach z bardzo wieloma ludźmi. Jednym z nich był, jest i będzie Stanisław Marek Stępień z Bełchatowa i Tomaszowa Mazowieckiego. To mój serdeczny przyjaciel od czasu rozpoczęcia studiów na kierunku pedagogika szkolna, Wydział Filozoficzno-Historyczny Uniwersytetu Łódzkiego.

 

Był początek lipca 1974 roku. Mistrzostwa świata w piłce nożnej w RFN i genialna drużyna Kazimierz Górskiego. A my… zdajemy egzaminy na studia. Jeden z nich, z języka rosyjskiego, w czasie meczu Polska – RFN ,,na wodzie’’, przegranego 0:1 paskudnie pechowo, bo przecież mogliśmy być mistrzami świata. A tak… Ja nie zdałem tego egzaminu, co miało dla mnie przykre konsekwencje.
Przyjemną częścią egzaminów, które odbywały się w ówczesnym Zespole Szkół Włókienniczych przy ul. Żeromskiego 115 było poznawanie ciekawych i ładnych dziewcząt oraz nie mniej ciekawych kolegów. Był wśród nich najciekawszy – Staś, a wtedy Marek, bo tego imienia częściej (pisze o tym w swoich wspomnieniach) wówczas używał. Niezwykle radosny i chłopięcy, bo przynajmniej rok młodszy od większości z nas, a ode mnie prawie półtora roku. Przylgnęliśmy do siebie od początku studiów głównie dlatego, że i ja i on oraz dwóch jeszcze kolegów pedagogiki – Marek Kopczyński i Waldek Piekarski – mieszkaliśmy w akademiku nr III na osiedlu studenckim Rodzeństwa Fibaków, zwanym potocznie Lumumbowem - od nazwy ulicy Patrice’a Lumumby, pierwszego premiera Demokratycznej Republiki Konga, zamordowanego przez przeciwników politycznych w 1961 roku. Warto też wspomnieć o rodzeństwie Zdzisławie, Helenie i Henryce Fibaków, którzy nic nie mają wspólnego ze znanym tenisistą Wojciechem Fibakiem. Do historii przeszli dlatego, że byli żołnierzami Gwardii Ludowej (Promienistych Śródmieście), uczestnikami słynnej akcji na sklep z bronią przy ul. Piotrkowskiej w 1943 roku. Schwytani i zgładzeni przez hitlerowców w 1943 i 1944 roku. Każdy z nas trafił do ciekawego pokoju w DS nr III. Staś miał za ,,współspaczy’’ Marka Palczewskiego (historia) oraz Krzysia Piątkowskiego i Janka Kwiatkowskiego (etnografia). To był pokój 425 na czwartym piętrze. Zaś ja mieszkałem w pokoju nr 319 ze studentami Wydziału Wokalno-Aktorskiego Wyższej Szkoły Muzycznej w Łodzi; Mirkiem Kosińskim i Zbyszkiem Sawickim. Od czasu do czasu ,,waletowali’’ tam (mieszkali bez zameldowania) inni członkowie dość znanego wówczas łódzkiego zespołu ,,Bene Nati’’ (Dobrze Urodzeni). Wprowadzając się do tego zagraconego sprzętem muzycznym pokoju nie widziałem, że zespół ten koncertował nawet we Włoszech, dwukrotnie na festiwalu opolskim. Na własne oczy przekonałem się we wrześniu roku 1975, kiedy zobaczyłem kolegów z Bene Nati w ,,Tele Echu’’ Ireny Dziedzic. Byli to: pianista Włodzimierz Stefanowicz i perkusista o pseudonimie artystycznym ,,Tygrys’’ z Łęczycy. Nazwiska niestety nie pamiętam, ale był to świetny kolega. Ponieważ spał czasami na moim łóżku (pomieszkiwałem wtedy z Waldkiem Piekarskim w pokoju nr 225), uczył mnie gry na perkusji i częstował znakomitym winem domowym, wytwarzanym przez jego rodziców. W taki to sposób Stasiu zazdrościł mnie kolegów z pokoju, a ja jemu. Zwłaszcza, że Krzysiek Piątkowski znakomicie grał w piłkę nożną, był rozgrywającym znacznie lepszym ode mnie. Zaś Marek Palczewski był już wtedy intelektualistą o umyśle filozofa i dziwnym sposobie bycia, który polubiłem nieco później. Wtedy też dowiedziałem się dlaczego Janek Kwiatkowski tak rzadko pomieszkuje w pokoju 425. Przyczyna? Jego dziewczyna Danuta Warulik z Akademii Sztuk Plastycznych, córka naczelnika, a później prezydenta Zduńskiej Woli, Stefana Warulika, mieszkała ,,na mieście’’…
Najbardziej jednak zaprzyjaźniłem się ze Stasiem na trzecim roku studiów, kiedy to zamieszkaliśmy niemal drzwi w drzwi w koedukacyjnym akademiku numer siedem. Umieszczono tam studentów, a zwłaszcza studentki, które przeważały, ku naszej radości, z Wydziału Filozoficzno-Historycznego UŁ. To wtedy opatentowaliśmy niemal niektóre głodowe potrawy studenckie. Jajka, smalec i cebulę mieliśmy prawie zawsze, więc kiedy usmażyło się pół kilo cebuli i trzy jajka, to mając zwędzone ze stołówki (to był tzw. plankton) kilkanaście kromek chleba, można było całkiem przyjemnie najeść się. Podobnie jak paczką makaronu i jedną zupą pieczarkową ala sos… To w sam raz na trzech, czyli na Waldka, Stasia i na mnie, bo akurat wróciliśmy z zajęć głodni i trzeba było coś szybko przygotować. Apetyty mieliśmy wilcze…
Oczywiście Stasiowi zazdrościłem wielu rzeczy. Przede wszystkim wyglądu cherubina, na co bardzo leciały panienki, tężyzny fizycznej, bo miał niesamowitą kondycję, grał równie dobrze w siatkówkę, co w futbol. Tylko w ping ponga go ogrywałem… Idąc z nim do dyskoteki, wiedziałem, że przy okazji coś skubnę, bo w gadaniu przeróżnych facecji byłem równie sprawny, a czasem nawet sprawniejszy. I to w zasadzie Stasiu przekonał mnie ostatecznie do studenckiego radia, czyli Akademickiego Centrum Radiowego KIKS, którego od początku był jedną z najciekawszych postaci. Wesoły jak ptaszek, potrafił podzielić się ostatnim papierosem i przedostatnim łykiem piwa. Stanisław Marek Stępień. Znamy się czterdzieści dziewięć lat i trzy miesiące! I niech tak będzie – Let it be…!

 

Połajania i uwagi przyjmuję: CLOAKING

LEK.

 

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

Z krainy dowcipu

terkamichal24
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u