Dawno, dawno temu do odległej krainy zwanej Brukselą przybyła ciemnowłosa jeszcze Blondynka. Postanowiła spędzić tam kilka miesięcy przyglądając się pracom Parlamentu Europejskiego – kolorowemu królestwu różnorodności. Cóż to za przedziwne miejsce? – zapytała wewnętrznym głosem. Nie ma księcia, szlachty, ani żadnego sługi – myślała, spoglądając z podziwem na szklaną twierdzę. Nikt nikomu nie przerywa, nie szturmuje: „hejże na Soplicę!”, nie krzyczy: „skandal, Mości Panowie!”. Czuła się silnie przytłoczona tym politycznym spokojem… .
W PRL-u z największym mirem, a jednocześnie – bywało, że z pogardą - traktowano dziennikarzy Telewizji Polskiej. Wiem o tym niemal z własnego doświadczenia. Chociaż byłem w tym czasie dziennikarzem prasowym, wielokrotnie uczestniczyłem w realizacjach ekipy TVP Łódź na terenie woj. sieradzkiego. Zwłaszcza za czasów, kiedy korespondentem TVP w naszym województwie był Jarosław Olszewski, a kilkanaście lat później - doradca wicemarszałka Sejmu RP i szefa SLD, Wojciecha Olejniczka.
Z czasów, kiedy byłem szczęśliwym studentem (lata 1974-1978) pamiętam dwie znamienne anegdoty o Sieradzu. Pierwsza była właściwie dowcipem. Mniej więcej takim: Zduńskowolanin mówi z satysfakcją do kolegi z Sieradza: - Ty wiesz, w Sieradzu ma być budowane metro?
A potem imprezy ciąg dalszy! Skąd pochodzi tradycja studniówek w Polsce, nie wie nikt. Może to historyczne nawiązanie do słynnych stu dni Napoleona, który otrzymał od Opatrzności swoją ostatnią w życiu szansę na odrestaurowanie cesarstwa? Tylko dlaczego grono pedagogiczne z uporem maniaka wciąż przypomina mniej sumiennym uczniom o klęsce pod Waterloo?
Czy w czasach PRL-u trudno było być odważnym dziennikarzem? I tak, i nie. Wszystkie zależało od tego, w jakim czasie PEEREL-owskim rzecz się działa, co oznacza, że im dalej w PRL, tym odwaga taniała, ale rozum wcale nie drożał. Przynajmniej w przypadku niektórych dziennikarzy.
Wystarczy jeden średniego rodzaju samiec, garść ambicji i szczypta testosteronu. „Byznes-men” powinien wcześniej przez kilka lat leżakować w ciepłej korporacji, gdzie odpowiednio dojrzewa. Zakończeniem tego procesu jest zazwyczaj „zaawansowana ciąża spożywcza” oraz przyrost kolekcji kontaktów, wełnianych sweterków i wyprasowanych koszul.
Lata 80. ubiegłego stulecia może i były przełomowe, ale nie należały bynajmniej do wesołych. Trudno to sobie wyobrazić, ale sprawdziły się przepowiednie niektórych czarnowidzących malkontentów o tym, że socjalizm dojdzie do takiego rozwoju, że Polacy prawie przestaną pić wódkę. Dodajmy, że tylko dlatego, że ciągle jej brakowało.
Pociąg pośpieszny. Do grupy rozśpiewanych kibiców podchodzi konduktor. - Bileciki do kontroli - oznajmia. - Spie... chu...!!! !!! !!! Konduktor grzecznie idzie więc dalej. Zwraca się do staruszka siedzącego w kolejnym przedziale: - Bileciki, proszę! - Nie słyszałeś, koleś, co mówili koledzy?! - odpowiada staruszek.
Dopiero w wieku zwanym poważnym zacząłem inaczej traktować ostatni dzień i ostatnią noc roku, zwaną Sylwestrem od imienin przypadających właśnie 31 grudnia. Jak? W sposób podobny do tego, jak sentymentali ludzie patrzą na znikający ostatni wagon pociągu, którym odjechał przed chwilą ktoś bliski. Od jakiegoś czasu ostatnie, a nawet pierwsze dni roku są dla mnie strasznie smutne, ponieważ uświadamiają mi nieunikniony upływ czasu. Chciałbym być młodszy lub przynajmniej nie starzeć się, a tu nie ma – czas zasuwa jak szalony... I tej właśnie sylwestrowej nocy uświadamia nam to najbardziej, bo na liczniku zmieniają się cyfry.
Święta, święta i po świętach, a w kieszeni (patrz: na koncie) - marne grosze. Na szczęście, została jeszcze noc sylwestrowa, a wraz z nią nadzieja, że i tym razem wielkie postanowienia, także te finansowe, nie ulecą z naszych głów niczym bąbelki taniego, musującego wina. Co należy jednak zrobić, by zrealizować choćby jeden z ambitnych celów na rok 2014? Podróżuj częściej, za mniej, dbając przy tym o środowisko! Jest na to niezwykły sposób.
|