Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Aktualności I przyszło opamiętanie, czyli moje zmagania z alkoholem

I przyszło opamiętanie, czyli moje zmagania z alkoholem

sieradzkie_peerelki2Kilka dni temu, o godzinie 5.30 dowiedziałem się z internetu, że zmarł Tomasz Wójtowicz ze złotej drużyny mistrzów świata z 1974 i mistrzów olimpijskich z 1976 roku Huberta Wagnera. Ten wielki człowiek, który tyle radości sprawił kibicom, zwłaszcza w finale olimpijskim ze Związkiem Radzieckim, czyli z Ruskimi. Zmarł na raka trzustki. Miał 69 lat, więc ,,z naszej półki biorą’’! Coraz częściej. I tak będzie. A że rak trzustki związany jest ponoć bardzo z nadmiernym piciem alkoholu, postanowiłem zrobić rachunek sumienia w sprawie moich kontaktów z bajkowymi napojami.

 

Pierwszy taki kontakt miałem bardzo szybko, bo u schyłku drugiego roku życia. W starej szkole w Dzierząznej, bo tam mieszkałem z rodzicami i siostrą przez prawie dziewięć lat. Do rodziców, którzy byli nauczycielami i bardzo towarzyskimi ludźmi, przyjechało kilkoro znajomych. Opowiadała mi o tym moja pierwsza nauczycielka w SP we Włyniu, zmarła niedawno Henryka Swojnogowska. Było wesoło, kiedy nagle za oknami rozległ się huk niewiadomego pochodzenia. Wszyscy wybiegli, a ja zostałem sam. Sam na sam z kieliszkami! W niektórych był kolorowy alkohol. Widocznie słodka przepalanka, bo wypiłem zawartość kieliszków i… smacznie usnąłem pod stołem. Jakież było przerażenie towarzystwa na czele z moimi rodzicami, kiedy wróciwszy do mieszkania, nigdzie nie mogli mnie znaleźć. Wreszcie ktoś zauważył śpiącego Krzypia. Po chwili wszyscy wiedzieli, dlaczego właśnie tam…
W późniejszym dzieciństwie alkohol stanowił dla mnie tabu, choć rodzice, część rodziny i znajomi rodziców byli w większości ludźmi trunkowymi, a nawet mocno trunkowymi. Zdarzało mi się spróbować kieliszek słodkiego wina, które robił tatuś, najczęściej z jabłek czy z dzikiej róży. Ale bez przesady. Piwo na ten przykład było dla mnie ohydne, nawet z miodem. Dopiero na koniec ósmej klasy poznałem oszołomienie wywołane właśnie piwem, wypitym we włyńskim sklepie GS ,,Samopomoc Chłopska’’ w Warcie. Pamiętam, że ze sklepu, który na szczęście był bardzo blisko szkoły, w której wtedy mieszkaliśmy, jechałem chwiejnie na rowerze. Popijanie zaczęło się na dobre gdzieś tak w drugiej klasie LO, sieradzkiego ,,Jagiellończyka’’, gdzie z bożą oraz rodziców, koleżanek, kolegów i niektórych nauczycieli pomocą uczyłem się w latach 1970-74. Ale bez szaleństw, bowiem grałem wtedy w piłkę nożną w LZS Włyń, a to wymagało kondycji i siły. Alkohol w tym bardzo przeszkadzał, więc raczej nie piłem. Ale ortodoksem nie byłem. Incydenty zdarzały się najczęściej na zabawach w okolicznych remizach, gdzie konsumowaliśmy głównie wino marki ,,Wino’’, bo było tanie i dobre. I na swój sposób zdrowe, bowiem... zwracało się już po wypiciu butelki, najwyżej dwu.
Częściej piłem na studiach, w akademikach na osiedlu Lumumbowo w Łodzi, gdzie studiowałem pedagogikę na tamtejszym uniwersytecie. Bywało, że bawiliśmy się tam setnie, ale też przy winie, coraz rzadziej marki ,,Wino’’, i coraz częściej przy węgierskim rieslingu lub przy piwie ,,Jubilat’’ lub ,,Jasne Pełne’’ z Browaru nr 1 w Łodzi. Wódkę piło się rzadko, bo była droga; półlitrowa butelka wódki ,,Żytniej’’, tej z kłoskiem, kosztowała 103 złote, więc za najniższe stypendium student mógł kupić najwyżej sześć flaszek tego specjału. Ponieważ w najbliższym gronie koleżanek i kolegów DS nr siedem byliśmy bardzo balowniczo nastawieni do życia, nazwaliśmy się nawet ,,Spirytuelsami’’ (niby od muzyki spirytuals and gospels), szybko wywołaliśmy zazdrość i wyraźną niechęć niektórych mieszkańców tego akademika. Zwłaszcza studentów historii, z których wywodziła się ówczesna przewodnicząca Rady Mieszkańców VII DS UŁ. Przez miłosierdzie chrześcijańskie nie wspomnę nawet jej imienia, choć je pamiętam! Paniusia ta doniosła na mnie do opiekunki naszego roku, pani dr Maria Kuźnik, że jestem notorycznym pijakiem, wręcz alkoholikiem, przywódcą licznej grupy biesiadników z pedagogiki. Studentów, którzy nie uczą się notorycznie, ale balują zakłócając spokój innym mieszkańcom ,,siódemki’’. Pani dr Kuźnik zadała sobie trud i odwiedziła nasz pokój numer 211. Od wejścia była zdumiona, że jest w nim czysto, wręcz przytulnie, że posiadamy herbatę, a mojemu najbliższemu wtedy koledze, Waldkowi udało się w pięć minut zorganizować całkiem ,,zjadliwe’’ ciasteczka, choć bufet na parterze był zamknięty. W chwilę potem było niemiło, bowiem pani doktor była tak przejęta donosem, że już widziała mnie na oddziale ,,smakoszy’’ wiadomego szpitala. Ubolewając, że tak młody i zdolny człowiek marnuje sobie życie. Wysłuchałem tego z pokorą, ale gotując się wewnętrznie. A potem wytłumaczyłem pani doktor w czym rzecz, odnosząc się do koleżeństwa w akademiku. - Może pani pójść do kilku przypadkowo wybranych pokoi, zapytać o mnie i będziemy mieli pełniejszy obraz mojego ,,alkoholizmu’’. Jakby wzywany, w tej chwili wszedł do pokoju Waldek i tak panią doktor przekonywał, że wyszła od nas pełna wiary w ludzi, a w studentów pod jej opieką w szczególności.
Nie uwierzycie, ale dziewięciomiesięczny okres pracy w Bełchatowie tuż po studiach, w tamtejszym Przedsiębiorstwie Usług Socjalnych ,,Energosierwis’’ minął niemal bezalkoholowo. Mieszkałem w hotelu robotniczym z bardzo spokojnym hydraulikiem Stanisławem, no i wiedziałem, co też niektórzy przedstawiciele klasy robotniczej potrafią wyczyniać po pijaku. Jednemu z nich, z ogromnym darem przekonywania, pożyczyłem ,,do jutra’’ sto złotych. Oczywiście, już nigdy potem nie zobaczyłem ani jego, ani tej stówy. Choć podobno mieszkał dalej w tym samym hotelu Lipsk I. Praca w prasie, czyli w tygodniku ,,Nad wartą’’, a potem w kolejnych gazetach: w ,,Głosie Robotniczym’’, ,,Dzienniku Łódzkim’’ i ,,Wiadomościach dnia’’, była pod względem spożycia ciekawa, ale dość trudna. Ostrzegał mnie przed tym stryj Czesław, słusznie twierdząc, że wymaga nie tylko mocnej głowy, ale i wątroby, trzustki, żołądka, a nawet jelit. Rzeczywiście, tak było. O czym świadczyły szybkie odejścia z tego świata wielu kolegów. Choćby Andrzeja Siergieja, Sławka Orlickiego, czy Janka Fabisiaka. Dziwne, że mniej dotyczyło to koleżanek, z których większość piła równie dużo i często jak my. To jeszcze jeden dowód na to, że kobiety są silniejsze, odporniejsze nawet na używki. Znacznie trudniejszy był czas późniejszy; choroba nowotworowa i odejście małżonki Marii, zmaganie się z trudnościami zawodowymi, finansowymi i zdrowotnymi. I cóż, wyznaje, że piłem, ale… przyszło opamiętanie. Kilka lat temu alkohol przestał mi smakować. Zwłaszcza ostatnio, kiedy pojawiła się w moim życiu cudowna kobieta o imieniu Anna. I niech tak będzie, bo z gorzałką jeszcze nikt nie wygrał. O piwie i winie nie wspomnę, choć równie smaczne bywają…

Połajania i uwagi przyjmuję: CLOAKING

LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u