Reklama
menuvideotvomenuartykulymenugaleriamenulogo2menureklamaonasmenu 20lat
Strona główna Artykuły Felietony JA SWAT I CENTRALNE DOŻYNKI W PIOTRKOWIE TRYBUNALSKIM

JA SWAT I CENTRALNE DOŻYNKI W PIOTRKOWIE TRYBUNALSKIM

sieradzkie_peerelki2Mówimy: młodość ma swoje prawa i musi się wyszaleć. Ale dlaczego młodość skłania nas do szaleństwa i zachowań zwariowanych, bywa, że wręcz szkodliwych? Minęło właśnie 35 lat od słynnych centralnych dożynek w niedalekim Piotrkowie Trybunalskim, kiedy to w kilkanaście tygodni odmieniono miasto za sprawą stawiania atrap fasad kamienic, zasłaniania wszystkiego co brzydkie płotami i malowania trawy.

 

Były to symboliczne dożynki, jakby podsumowanie, kwintesencja dekady Gierka na kredyt, bo ludzie – choć obiecali, że pomogą, to nie pomogli. Dalej żyli w chocholim tańcu socjalistycznej bylejakości i ,,jakośtobędzie...'' Sierpień już się czuło w powietrzu!

W tym ciekawym czasie marnowałem młodość w surrealistycznym miejscu, jakim bez wątpienia było Centrum Kształcenia Oficerów Politycznych w Łodzi, gdzie 4 lipca 1979 roku stawiłem się do odbycia rocznej służby wojskowej w Szkole Oficerów Rezerwy. Z bólem głowy, bowiem koleżeństwo żegnało nas minionej nocy w III DS na słynnym Lumumbowie. Po bolesnym ostrzyżeniu (a miałem wtedy piękne, długie włosy...) i wdzianiu munduru moro, stałem się szeregowym podchorążym wśród ciekawej menażerii młodych ludzi z całej Polski. Pobyt tam wart jest osobnego felietonu, co ja piszę – kliku takowych, więc wracam do wspomnianych dożynek, czyli co ma piernik do wiatraka – bażanta? Tuż po przysiędze, czyli jakoś tak pod koniec sierpnia, jeszcze specjalnie nie podpadnięty, bo dysponowałem przepustką upoważniającą mnie do wychodzenia z Centrum w czasie wolnym, no i do wyjazdów do rodzinnego domu, wróciłem właśnie z takiego wyjazdu, z flaszką dobrego bimbru i skromną wałówką. Był niedzielny wczesny wieczór, kilka godzin przed godziną 21, kiedy to najpóźniej trzeba było stawić się w jednostce. Postanowiłem zatem przedłużyć miły czas poza wojskiem. Po to udałem się do akademika numer VII na wspomnianym Lumumbowie, gdzie mieszkałem przez dwa lata w czasie studiów. Postanowiłem odwiedzić Tadeusza K., zwanego Tadełkiem, dziś zacnego profesora filozofii już na emeryturze, wtedy studenta tejże filozofii i działacza Rady Mieszkańców wspomnianego DS-u. Kiedy wszedłem do akademika, okazało się, że Tadeusz ma dyżur, siedzi w portierni i jest bardzo obowiązkowy. Daje mi klucz od swojego pokoju i kiedy tam przychodzi oświadcza, że pił nie będzie, bo obowiązek przede wszystkim, a on tu pilnuje kilkuset panienek, które mają występować na dożynkach w Piotrkowie dokąd są codziennie dowożone na próby, odbywające się na tak zmodernizowanym stadionie 35-lecia PRL, że potem piotrkowianie nie wiedzieli co z nim zrobić i w końcu zburzyli!

- Człowieku, co tu się dzieje! Napaleni chłopcy weszli ostatnio do dziewcząt przez zsyp na śmieci, prawie każdego wieczoru przyjeżdża milicja! Ja mam krzyż pański, pić nie mogę – dramatycznie oświadczył mi Tadeusz, tęsknie spoglądając na stojącą już na stole flaszkę bimbru. Cóż, zrozumiałem okoliczności, ubrałem się w mundur, zapakowałem bimber do teczki i zeszliśmy na hol. Tam siedzieliśmy w fotelach, oglądaliśmy śliczne dziewczęta, zaś Tadeusz pilnował, żeby ani jeden mężczyzna nie prześliznął się na górę.

Po pół godzinie takiego stróżowania do akademika weszły dwie wyjątkowo ładne dziewczyny, a jedna z nich zagadnęła Tadeusza. Wykorzystałem do natychmiast nadmieniając, że w teczce mam eliksir cudownej mocy i trzeba tylko przekonać cerbera, że warto skonsumować ten smakołyk w jego zacisznym pokoju. Po jakimś czasie Tadeusz uległ dziewczętom, które były bodaj z Wrocławia lub okolic tego miasta. Znaleźliśmy się w pokoju w wymarzonej dla nas sytuacji. Tadeusz zaparzył herbatę, a ja już po pierwszym kieliszku postanowiłem, że spróbuję skojarzyć gospodarza, zatwardziałego kawalera, ze starszą z dziewcząt. Czasu miałem mało, z butelki ubywało, ale kiedy Tadeusz zaproponował, że zakupimy małe co nieco ,,w zielonej bramie'' (tam znajdowała się jedna z najbardziej znanych na osiedlu melin, czynna całą dobę). Jak powiedział, tak zrobił i po dziesięciu minutach wrócił z litrem. Zrobiło się tak miło, że po wypiciu kolejnych kieliszków postanowiłem ,,przejść w stan samowolnego oddalenia'' i wrócić do jednostki dopiero rano, ale przed apelem.

Prywatka zrobiła się na całego, z tańcami i...! Dołączył jeszcze jeden kolega, którego przyjęliśmy do kompanii nie tylko dlatego, że był naszym bardzo bliskim kumplem, a zrobiło się przecież nie do pary. Po prostu kolega Karol K. (piszę tak dlatego, że jest teraz dyrektorem szkoły i ta opowieść mogłaby nadszarpnąć jego autorytet) miał pieniądze na kolejną wizytę w ,,zielonej bramie''. Kiedy wrócił, osłabiałem dalej obronność Układu Warszawskiego. I to tak bardzo, że obudziłem się w porze śniadania z Tadeuszem, który również w ubraniu spał na sąsiednim łóżku.

Nie pamiętam, jak wróciłem do ,,miejsca zakwaterowania''. A już z cudem graniczyło to, że nie poniosłem z tego tytułu żadnych konsekwencji. Cóż, pijany ma czasem szczęście...
Zdrowa dziewczyna
Do tego odrobina
Męskości i męstwa
I już tak blisko
Do szaleństwa
Które z pewnością
Nie zawsze jest miłością

Połajania i uwagi przyjmuję: CLOAKING LEK.

FORM_HEADER

FORM_CAPTCHA
FORM_CAPTCHA_REFRESH

Reklama

Najnowsze

Top 10 (ostatnie 30 dni)

Reklama

Zaloguj

Reklama
Reklama

 

partnerzybar2

tubadzin150wartmilk150

 
 
stat4u